Stacja Lecce. Dojeżdżamy trenitalią wprost z Bari. Szybko, sprawnie i bez żadnych przesiadek. Na stacji kolejowej tłumnie witają nas reprezentanci Czarnego Lądu. Po wyjściu z niej trudno nie odnieść wrażenia, że oto nie znaleźliśmy się wcale w ukochanej Italii, lecz raczej w sercu głębokiej Afryki. Niektórzy już proszą mnie o qualcosa da mangiare. Myśląc sobie skrycie, że jako polski urzędnik najniższego szczebla mógłbym ich swym ubóstwem jedynie zawstydzić, odrzekłem zdecydowanie sono povero, czym z pewnością nie zaskarbiłem sobie sympatii. Nic dziwnego. Okazuje się, że tuż przy stacji znajduje się coś w rodzaju centrum pomocy dla „uchodźców z Syrii”. A mając na uwadze, że owo irracjonalne poczucie „bycia nieswojo”, bierze się ze zwykłej niewiedzy i braku obycia w świecie, szybkim krokiem udaliśmy się w poszukiwaniu „Florencji Południa”- jak się zwykło mówić o Lecce.