Luca Signorelli stoi sobie – w towarzystwie Fra Angelico – i spokojnie przygląda się wszystkim tym strasznym rzeczom, które namalował. Patrzą na nauczającego Chrystusa i zgromadzonych wokół niego uczniów. Moment, moment!!! Coś jest jednak nie tak! Chrystus nie ma aureoli! Bo to wcale nie Chrystus, lecz …. Antychryst; przebieraniec zwodzący ludzkość pozorami dobra. Trudno zresztą nie zauważyć, że tym, który szepcze mu do ucha jest sam diabeł. Jego ręka wślizguje się w rękaw Antychrysta tak, iż wydaje się, że ich dłoń stanowi jedność. Na pierwszy rzut oka widać, że pozostają w intymnej zażyłości.
Słuchający wydają się dziwie zrelaksowani. Ich sumienia są spokojne, czyny usprawiedliwione. Antychryst przybywa przecież, by zlikwidować grzech, wprowadzić powszechną równość i prawdziwe braterstwo. Jeden ze starców płaci za usługę nierządnicy. Franciszkanie i dominikanie dyskutują w oddali, próbując rozeznać znaki czasu.
Antychryst przeprowadza także zbiórkę na opus diaboli. Ma już trochę nazbierane; widać kosztowności u podnóża piedestału, z którego naucza. Są przecież potrzeby. Zbudował monstrualny kościół bez krzyża. Wyręcza także służbę zdrowia – niewydolną w każdych czasach; właśnie kogoś uzdrowił. Na dalszym planie ma miejsce egzekucja opornych. Koniec świata jest bliski. Będzie się działo. Najlepsze jednak dopiero przed nami.