Niewielkie Bellagio, do którego lgną wszystkie świata wspaniałości jest tego warte bez dwóch zdań. Musimy jednak podarować mu trochę więcej czasu i wybaczyć to, że zazwyczaj jest miejscem odpoczynku klasy próżniaczej. Miasteczko przyciąga celebrities z całego świata, w tym z samego Hollywood! Pomimo fejmu, jakie je otacza i snobistycznej atmosfery, trudno mu odmówić tytułu perły jeziora Como, jakiego to miana Bellagio się doczekało. Nie jest to bynajmniej miejsce znane tylko z tego, że jest tu momentami luksusowo; nie jest to coś w rodzaju Marbelli czy Porto Cervo. Tutaj o luksusie decyduje natura, jego wyjątkowo malownicza lokalizacja. Sam spacer uliczkami miasteczka jest przeżyciem estetycznym. Nic dziwnego, że Bellagio zasłużyło sobie na zaliczenie go do najpiękniejszych miasteczek Italii obok tych znajdujących się na wybrzeżu Amalfi czy słynnych Cinque Terre w Ligurii.
JEZIORO COMO – KLIMAT PRAWIE IDEALNY
Przyjechałem tu w październiku i właśnie ta pora roku wydawała się idealna, poza – co oczywiste – samą wiosną. Pomimo, że nie jest to część Italii smagana wiatrami znad Sahary, lecz miejsce, w którym spoglądać możemy na ośnieżone szczyty Alp, klimat w okolicy jeziora jest wyjątkowo łagodny. Zimą temperatury oscylują wokół 15 stopni, czyli tyle, ile w tej chwili za oknem w Katowicach pod koniec maja. Roślinność jest – jak najbardziej – wciąż śródziemnomorska, ba …. w słynnych tu ogrodach znajdziemy także egzemplarze w regionów subtropikalnych. Także bez obawy o to, że iglaki nie będą dobrze widziane na naszych fotkach; jest tu także naprawdę sporo palm.
Spotkana po drodze w autobusie nasza rodaczka, która spędziła w Neapolu prawie 20 lat i przeniosła się nad jezioro Como, by spędzić tu jesień swojego życia, mówiła mi, że całą zimę chodzi w otwartych butach, a śnieg pada rzadko; najczęściej można go oglądać na szczytach gór. To naprawdę ciekawe, biorąc pod uwagę, że nie tak daleko stąd ludzie jeżdżą na nartach. Alpy blokują zimne powietrze, a jezioro niweluje wysoką amplitudę temperatur. Dlatego też jest to miejsce niemalże idealne do życia, lecz niestety nie za małe pieniądze.
BELLAGIO – DWIE ULICE I TYLE
To niewielkie miasteczko położone jest na dwóch poziomach i w zasadzie składa się z dwóch równoległych ulic: jednej biegnącej wzdłuż jeziora i drugiej położonej nieco wyżej. Łączy je za to chyba jedna z najbardziej pocztówkowych ulic w dziejach instagrama, ulica – a w zasadzie schody – Serbelloni. Aż strach pomyśleć, że kiedyś znajdował się tu zwykły kanał.
Główna ulica Via Garibaldi prowadzi wprost do Punta Spartivento, w którym znajduje się punkt widokowy, z którego możemy spojrzeć na wszystkie trzy odnogi jeziora Como. Bellagio jest bowiem położone dokładnie w miejscu, w którym jezioro rozwidla się. Jest tu także kawiarnia dla spragnionych przedpołudniowego cappuccino lub popołudniowego espresso.
W mieście znajdziemy się również romańską Bazylikę pw. św. Jakuba (Basilica di San Giacomo) zbudowaną na przełomie XI i XII wieku oraz kościół pw. św. Jana Chrzciciela (Chiesa di San Giovanni), cały w baroku. Jest jeszcze nieco bajkowy były neogotycki kościół anglikański z XIX wieku, zwany dziś Villa Gotica. Obecnie jest to prywatny budynek, który nie pełni już funkcji sakralnych. Ale dziś akurat wyjątkowo nie będę się zajmował kościołami, jak zazwyczaj czynię w swoich wpisach.
VILLA SERBELLONI – NAJLEPSZY HOTEL WE WŁOSZECH
W samym sercu miasteczka znajduje się XV wieczna Villa Serbelloni, a dziś przede wszystkim luksusowy 5 gwiazdkowy Grand Hotel Villa Serbelloni, co wyjaśnia dlaczego nie byłem w środku. W 2019 roku został on ogłoszony przez czasopismo Travel&Leisure najlepszym hotelem we Włoszech i trzecim w Europie. Liczba znakomitości polityki, biznesu czy rozrywki które odwiedziły to miejsce byłaby naprawdę długa. Wewnątrz oczywiście Restauracja Mistral z obowiązkową gwiazdką Michelina pod przewodnictwem Ettore Bocchia – specjalisty od kuchni molekularnej. Co ciekawe, hotel był w czasie drugiej wojny światowej traktowany przez władze faszystowskie jako szwajcarska enklawa, co powodowało, że ani naziści, ani faszyści nie próbowali tam nawet wejść, a to z tej racji, iż właścicielami była i nadal jest – pochodząca z Locarno – szwajcarska rodzina Bucher, która do dziś także nim zarządza. Rząd Szwajcarii grodził zamrożeniem kont w przypadku naruszenia neutralności szwajcarskich nieruchomości poza jej granicami.
OGRODY SERBELLONI I WILLA PLINIUSZA MŁODSZEGO
Villa ma ponoć – chcę wierzyć na słowo – piękne ogrody należące obecnie do Fundacji Rockefellera, które jednak można zwiedzać tylko w sposób zorganizowany i to zaledwie dwa razy w ciągu dnia. Fundacja – z tego co słyszałem – pilnie strzeże swych tajemnic i nie dopuszcza zwiedzających do pewnych części ogrodów; fotografowanie budynków zaś jest surowo wzbronione. Bilety natomiast można kupić w biurze informacji turystycznej na Piazza della chiesa, tuż obok bazyliki św. Jakuba, gdzie także znajduje się punkt zbiórki umówionych grup. Ogrody opadają do jeziora ze szczytów wzgórza, podczas gdy hotel usytuowany jest zaraz przy jeziorze.
Sam Pliniusz Młodszy był posiadaczem letniej willi nad jeziorem Como zwanym wówczas jeziorem Laryjskim (Lacus Larius), która przypuszczalnie była usytuowana gdzieś w tej okolicy. Zresztą były to jego strony rodzinne, przyszedł bowiem na świat w Comum Novum, czyli dzisiejszym mieście Como, gdzie spędzał większą część roku. Nie była to zresztą jedynie willa, ale i pokaźne latyfundium, które – spośród wielu, jakie posiadał – przynosiło mi największe dochody. A Pliniusz Młodszy nie mógł się mylić co do dobrej lokalizacji. Willa w dzisiejszym Bellagio nazwał Tragedią, podczas gdy tą w Como Komedią. Wspominałem o nim już we wpisie dotyczącym Pozzuoli , a dokładniej do jego opisu wybuchu Wezuwiusza i śmierci jego sławetnego wuja, także pochodzącego z Como. To właśnie w Ogrodach Serbelloni znajduje się fontanna jemu dedykowana.
Nad jeziorem gościł sam Wergilusz, który nie omieszkał wysławiać jego piękna w drugiej księdze Georgik. Był tu Leonardo da Vinci na weselu i zostawił ponoć notatkę o następującej treści: „tego rodzaju wypady powinno się organizować w maju”. Wiemy o co chodzi: rododendrony i azalie kwitną wtedy w najlepsze. Stendhal nie przesadzał chyba kiedy pisał, że jest to widok tak wysublimowany i czarujący, iż nie prześcigną go nawet te najsławniejsze. Gustav Flaubert z kolei w swoim dzienniku podróży wspomina go słowami: „widowisko dla uciechy oczu, chcieć można tu żyć, jak i umrzeć”.
W 1837 roku przez cztery miesiące, w Bellagio przebywał kompozytor Franciszek Liszt, gdzie napisał wiele utworów, które stały się następnie Albumem podróżnika. Nie trzeba aż tak wielkiej wyobraźni, żeby przyjąć, iż rozciąga się stamtąd wyśmietnity widok na jezioro Como i te 18 km alejek i ścieżek wśród egoztycznej, nieraz rzadkiej roślinności. Ah… No, ale coż… może następnym razem? Nie ma jednak co rozpaczać, bo to nie jedyne ogrody w Bellagio. A te, które dane mi było zobaczyć także są wyjątkowej urody. Na nich też tym razem chciałbym się skupić.
WILLA I OGRODY MELZI D’ERIL
Ogrody Melzi są nie tylko są ogólnodostępne – aczkolwiek za opłatą – ale niektórzy uważają je nawet za piękniejsze niż Ogrody Serbelloni. Rzeczywiście prawie puste, tuż przed zamknięciem, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, wyglądały wyjątkowo. Monstrualne palmy z gatunku Jubaea chilensis cudownie prezentowały się na tle górskich szczytów. Jest to zresztą jedna z najwolniej rosnących palm na świecie; góra dwadzieścia centymetrów na rok, a im zimniej tym rośnie wolniej. Jest w stanie przeżyć do – 15 stopni! Biorąc więc pod uwagę jej ponad 30 metrową wysokość, musiała być naprawdę wiekowa. Zresztą – z tego, co wyczytałem – kwitnie dopiero po sześćdziesiątce. Naprawdę długi okres dojrzewania! Palma ta nie jest zresztą pochodzenia śródziemnomorskiego, lecz jest imigrantką z Ameryki Południowej, jest to bowiem endemiczny gatunek rosnący w Chile.
Zostawmy już palmy i wrócimy do samej willi, którą zbudował niejaki Francesco Melzi d’Eril (1753-1816) – książę Lodi, kanclerz i wiceprezydent neapoleońskiej Republiki Włoskiej (1802-1805). Został on zresztą także tutaj pochowany. Neoklasycystyczna willa – zamknięta niestety dla zwiedzających – otoczona jest – jak przystało – pięknym ogrodem, w którym wzdłuż jeziora przechadzasz się promenadą wśród sekwoi, świerków i cyprysów aż wejdziesz w atmosferę jesiennej nostalgii podążając aleją platanów.
W ogrodzie znajdują się także rzeźby: postacie mitologiczne, egipskie sfinksy, ale również rzeźba przedstawiająca Dantego i Beatrycze. Japońskie ogrody, sadzawki pełne lilii i ścieżka w górę, by zobaczyć willę w całej jej okazałości na tle spokojnej tafli jeziora i majestatycznych gór, to jest to! Na prawo od wejścia, w niewielkiej grocie znajduje się także zabytek: etruska urna z III wieku przed Chrystusem przywieziona tu z Rzymu.
Nie piszę o tym, gdzie zjeść „dobre” lody, bo najlepsze lody są przecież w Katowicach, więc nie ma co się roztkliwiać nad włoskimi. Ludzie mówią, żeby raczej nie kupować tych zaraz przy porcie, bo są bardzo „turystyczne”. Póki co u mnie leje na dworze i w niczym to nie przypomina końca maja. Mam nadzieję, że epidemia naprawdę się kończy i wkrótce znów wybiorę się do słonecznej Italii.
Leave a Reply