Końcówka marca to – w naszym pięknym kraju – prawie wiosna. A co dopiero tu, na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie klimat śródziemnomorski – nawet zimą – znany jest ze swej wyjątkowej łagodności. Na to też liczyłem i ja z nadzieją, że zmarznięte zimowym chłodem członki znajdą ukojenie pod znakiem Francuskiej Riwiery. Jadę więc zakosztować przedsmaku lata! Okulary słoneczne nie były jednak potrzebne! Deszcz i zimny wiatr towarzyszyły mi podczas całej mojej podróży. Swoje apogeum zła pogoda osiągnęła w miejscu, które uchodzi za klejnot Lazurowego Wybrzeża, a mianowicie w średniowiecznym miasteczku Èze Village, leżącym gdzieś pomiędzy Niceą a Monako. Lało tak niemożebnie, że żadna ochrona przeciwdeszczowa nie była mi w stanie pomóc. Zostawmy jednak uciążliwości podróży za sobą i przejdźmy do tego, co to oferuje nam to urocze miasteczko.
SLOW LIFE Archive
Castelmola – im wyżej, tym piękniej!
Jeśli zachwyciły Cię widoki, jakie roztaczają się z wysokości Taorminy, te, które zobaczysz z wyżyn Castelmoli wprawią cię w jeszcze większy zachwyt. Paweł Muratow pisał na początku XIX wieku. „W tej biednej, brudnej górskiej wiosce podróżny czuje się jak gdyby na krańcu świata, nad granicą, za którą kończy się życie”. Oczywiście przepaść czasu zupełnie przekształciła tę „biedną, brudną wioskę” w jedną z borghi più belli d’Italia, choć trzeba przyznać, że swą piękność zawdzięcza głównie swemu spektakularnemu położeniu. Sama droga do Castelmoli to już nietuzinkowe przeżycie, jeśli oczywiście nie zamierzasz podjechać tam autobusem, lecz wybierzesz się pieszo szlakiem zwanym Ścieżką Saracenów (Sentiero dei Saraceni). Ja niezbyt wiernie skorzystałem z tej trasy, gdyż po drodze pobłądziłem.
Civita di Bagnoregio – bajkowe miasteczko
O brzasku poranka wynurza się z oceanu mgły „miasto, które umiera” – jak je określił pochodzący stąd pisarz Bonaventura Tecchi. Można by je reklamować hasłem: odwiedź zanim zniknie, bo to doskonały przykład tego, jak można oczekiwanie na nadchodzącą katastrofę przekuć w komercyjny sukces. Nie wszystek jednak umarło albo umiera tylko w perspektywie geologicznej. Za to turystycznie jest zawzięcie podtrzymywane przy życiu. Każdego dnia, a szczególnie w sobotę lub niedzielę, może je odwiedzać nawet koło dwóch tysięcy ludzi dziennie. Na oko – są to w większości przedstawiciele Państwa Środka. Po latach odżyło i znów ma się nawet nieźle, biorąc pod uwagę liczbę turystów, którzy przybywają tutaj skuszeni w zasadzie tylko i włącznie malowniczością samego miejsca.
Willa d’Este w Tivoli
Dotarłem w końcu do Tivoli, nie pierwszym, ani nawet nie trzecim autobusem odjeżdżającym spod Willi Hadriana. Kierowca każdego z nich – oprócz tego ostatniego – zapewniał mnie, że następny z pewnością zabierze mnie tam, gdzie już byłem myślami. Mylili się. Dopiero czwarty z rzędu rzeczywiście jechał do miasta. Westchnąłem z ulgą i wsiadłem do rozgrzanego jak piec wehikułu. Kilkanaście minut w tej piekielnej atmosferze i oto będę obcował z perłą renesansowej architektury, wzorowanej – nie inaczej – jak właśnie na willi Hadriana. W czasie, kiedy ją budowano trwała bowiem moda na antyk. Wszyscy arystokraci chcieli się otaczać antycznymi rzeźbami i mieszkać w budowlach nawiązujących do starożytnej architektury grecko-rzymskiej. Willa d’Este stała się dla nich punktem odniesienia i potężnym impulsem dla rozwoju sztuki projektowania ogrodów w całej Europie.
Acireale – sycylijski karnawał u podnóża Etny
Acireale to miasto u podnóża Etny, położone na spływających do morza Jońskiego tarasach z wulkanicznej lawy. Grecka Xiphonia, rzymskie Acium. To już ostatnie miasto na szlaku sycylijskiego baroku, jakie dane mi było odwiedzić podczas ostatniej wizyty na Sycylii. Już w czasach rzymskich słynne było ze względu na swoje uzdrowiskowe właściwości. Dziś – o ile zdążyłem się zorientować, nie można już skorzystać z tych atrakcji. Siarczanych kąpieli nie da się już zażywać ani w termach św. Wenery (Terme di Santa Venera), które w roku 1873 baron Agostino Pennisi Floristella wybudował w neoklasycystycznym stylu, ani w termach św. Katarzyny (Terme di Santa Caterina).
Procida – skromna ślicznotka
Procida – niewielka wysepka w Zatoce Neapolitańskiej. Ledwie cztery kilometry kwadratowe. Daleko jej do sławy i przepychu Capri, czy choćby nawet jej znacznie większej sąsiadki – Ischii. Należy jednak do tych miejsc, które najbardziej lubię. Tych, w których wydaje się, że czas się zatrzymał. Życie toczy się tutaj swoimi rytmem, wyznaczanym przez morze. Turyści przypływają i odpływają, lecz nikt nie szaleje na ich punkcie. Nie jest ich też tutaj aż tak wielu. Wszyscy tłumnie płyną na modną Capri. Nie mniej na pewno przyciąga do siebie pobliskie wybrzeże Amalfi. Procida jest za to zupełnie nieskomercjalizowana. I to właśnie tutaj odnajdziesz autentycznego ducha południowych Włoch. Jeśli chcesz zobaczyć jak wygląda zwyczajne włoskie slow life w rybackim miasteczku, gdzie nic nie dzieje się na pokaz, odwiedź koniecznie Procidę!
Locorotondo – najpiękniejsze miasteczko Apulii
Nie ma absolutnie nic zaskakującego w tym, że Locorotondo znalazło się tuż obok Otranto na liście najpiękniejszych miasteczek regionu Apulia. Jeśli szukacie fotogenicznego miasteczka, które ucieleśnia najlepsze wyobrażenia o sennym południu Italii, a przy tym nie jest miejscem zepsutym przez masową turystykę, musicie koniecznie odwiedzić Locorotondo. Zwiedzając Alberobello, niewybaczalnym grzechem zaniedbania byłoby także i tu nie wpaść przy okazji; choćby tylko na jedno popołudnie.
Polignano a Mare – perła Adriatyku
Aż dziw bierze, że jeszcze niedawno mało kto zaglądał w takie miejsca jak Polignano a Mare. To niewielkie, lecz niezwykle urocze nadmorskie miasteczko w Apulii znajduje się zaledwie około 30 minut pociągiem od Bari. Dziś chyba nie ma nikogo, kto odwiedzając ten region, nie wpadłby tutaj choćby na chwilę. Klejnot Adriatyku – jak go zwią, jest dziś znany jako miejsce narodzin słynnego piosenkarza Domenico Modugno, którego światowej sławy hit „Volare, oh,oh… Cantare, oh,oh,oh,oh… Nel blu dipinto di blu… felice di stare lassù…” zna chyba każdy. Tej piosenki, która tak łatwo wpada w ucho, a której trudniej potem pozbyć ze swojej głowy.
Archipelag La Maddalena – śródziemnomorski raj na Sardynii
Śródziemnomorskie raje kuszą przed wakacjami tych, którzy jeszcze nie wiedzą gdzie wybrać się w tym roku. Piękne plaże, urocze zatoczki, różnokształtne granitowe skały i ta dzika wciąż przyroda to główne zalety archipelagu wysp La Maddalena położonego w cieśninie świętego Bonifacego, pomiędzy Sardynią a Korsyką. Szczyty gór zalane po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia tworzą jeden z najpiękniejszych zakątków basenu Morza Śródziemnego. Piękne widoki można porównywać jedynie do tych ze ścieżki bogów na wybrzeżu Amalfi lub równie słynnego Cinque Terre w Ligurii. Kto był i miałby między nimi wybierać, ten wie, że to jak wybór między mamą a tatą.
Vejer de la Frontera – andaluzyjskie miasteczko na wzgórzu
Vejer de la Frontera – andaluzyjskie białe miasteczko w prowincji Kadyks. Tak bardzo ciche, że w porze sjesty wydaje się zupełnie wymarłe. To ta cześć Hiszpanii nie zadeptana jeszcze przez turystów. Tym bardziej o tej porze roku. Mimo, że jest dopiero druga połowa lutego, miasto tonie w promieniach słońca. Bugenwille kwitną w najlepsze, a blask pobielanych ścian aż kłuje w oczy. Widać stąd fantastycznie wybrzeże Atlantyku z jego szerokimi i nie podbitymi jeszcze przez tabuny turystów plażami. A nawet w szczycie sezonu nie ma tu ponoć wielkiego tłoku. W pogodne dni możesz nawet zobaczyć wybrzeże Maroka.