Cefalù – z greki to tyleż, co głowa; miasto, którego historia sięga IV wieku przed Chrystusem. Tak też jego nazwa trwa nieprzerwanie od greckiego Kefalojdion, której początek dała najprawdopodobniej – górująca nad miastem – skała – La Rocca. Nie omieszkałem się wdrapać, uiściwszy uprzednio opłatę za bilet uprawniający do wejścia do lasu. Przygotujcie sobie od razu gotówkę, gdyż obydwa biletomaty były zepsute i nic nie uprawnia mnie do przekonania, że już działają. Lecz jeśli macie odliczoną gotówkę, nic wam nie przeszkodzi, gdyż za każdym z automatów stoi pracownik, który sprzeda wam bilet i – mniej lub bardziej uprzejmie – każe minąć automatyczne bramki, gdyż te także nie działają. Nawet jeśli mówicie po włosku, komunikacja z pracownikami lasu może być utrudniona, gdyż ci, których spotkałem, zdawali się mówić wyłącznie po sycylijsku. Zwracali się do mnie z pełnym przekonaniem, że sycylijski jest jednym językiem na świecie i każdy musi go rozumieć.
LA ROCCA – SKAŁA, KTÓRA KRYJE WIELE
Kiedy jednak pokonacie już wszelkie trudności, las porastający skałę wita was serdecznie. Wraz z nim sama majestatyczna La Rocca oraz zapierające widoki, jakie się z niej roztaczają. Ale wejście na skałę to nie tylko atrakcje przyrodnicze. Mijam ruiny średniowiecznego zamku, a także jakiejś budowli zwanej tradycyjnie Świątynią Diany. Tyle tylko, że jest to nazwa umowna, gdyż struktura ta jest dużo wcześniejsza niż grecka kolonizacja.
Niektórzy historycy sądzą nawet, że to najstarsza budowla na Sycylii – być może nawet z V wieku przed Chrystusem. Najstarszą częścią struktury jest z pewnością znajdująca się nieopodal cysterna. Datuje się ją na IX wiek przed Chrystusem. Fragmenty apsydy i okien wskazują na to, że budowla była wykorzystywana jako kościół i rzeczywiście w XII wieku pełniła rolę kaplicy. Badania Pirro Marconiego z pierwszej połowy XX wieku wskazują, iż świątynia była związana z kultem słońca. W pobliżu są także ruiny bizantyjskiego kościoła z IX wieku pod wezwaniem św. Wenery oraz znajdujący się w całkiem dobrym stanie, bo odbudowany w XVI wieku kościół św. Anny. Wcześniejszy kościół, jaki stał na jego miejscu, także pochodził z czasów bizantyjskich.
KATEDRA W CEFALU
Cefalù dumne jest ze swojej katedry. Ta obok katedry w Monreale czy też Capella Palatina w Palermo jest częścią szlaku architektury arabsko-normańskiej i znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Pełna nazwa pozycji to: Arabsko-Normańskie Palermo oraz katedry w Cefalú i Monreale obejmująca dziewięć obiektów. Katedra w Cefalú to – bez wątpienia – jeden z najwspanialszych kościołów Sycylii.
Jednak powód, dla którego ta niewielka rybacka wioska posiada tak okazałą katedrę jest całkowicie przypadkowy. Przynajmniej w opowieści powtarzanej z pokolenia na pokolenie. O jej założeniu dowiadujemy się bowiem ze zbioru przywilejów i nadań – Rollus rubens, który został zebrany prze biskupa Tomasza z Butery w roku 1329. Hrabia Roger został ocalony ze sztormu i w podzięce postanowił postawić tu katedrę, w której zamierzał spocząć po zakończeniu swojej ziemskiej pielgrzymki. Jako, że nie było żadnych szans na to, aby świątynia została ukończona jeszcze za jego życia, ostatecznie nie stała się miejscem jego spoczynku; pochowano go bowiem w katedrze w Palermo. Budowę rozpoczęto w 1131 roku, jednak po pewnym czasie zaniechano dalszych pracy. Ostatecznie ukończono ją już za panowała Fryderyka II Hohenstauffa w 1240 roku. Konsekracja katedry miała jednak miejsce dopiero w 1267 roku i dokonał jej Rodolphe de Chevriêres – biskup Albano.
Jej architektura jest mieszaniną stylów jak to zazwyczaj na Sycylii bywa. Wzniesiona na planie krzyża łacińskiego z trzema półkoliście zakończonymi apsydami. Styl jest zasadniczo romański, lecz chociażby łuki pomiędzy nawami są typowe dla gotyku. Co ciekawe – po raz pierwszy pojawiły się one właśnie w architekturze arabskiej. Można je odnaleźć także w katedrze w Monreale. Nawa główna jest inspirowana katedrą w Cluny. Czternaście kolumn oddzielających ją od naw bocznych jest granitowych, dwie zaś marmurowe. Te marmurowe pochodzą z czasów rzymskich, granitowe zaś są dużo starsze. To najprawdopodobniej część jakiejś greckiej świątyni. Podstawy i kapitele są starożytne, oprócz dwóch pochodzących z XII wieku – prawdopodobnie wyszły spod ręki apulijskiego artysty. Te obfitują w mieszankę scen religijnych i tych zupełnie świeckich. Oprócz Arki Noego, możemy tam znaleźć także krokodyle czy wyczyny akrobatów. Sufit jest zbudowany z malowanego drewna – to także charakterystyczny dla sztuki arabskiej element.
Katedra posiada fasadę wciśniętą między dwie wieże i przebudowaną całkowicie w XV wieku przez lombardzkiego architekta Ambrogio da Como. Niektórzy mówią, że katedra przypomina raczej twierdzę i ponoć taki był pierwotny zamiar Rogera II. Katedra miała być w rzeczywistości umiejscowiona w Cefalù ze względów strategicznych i politycznych, nie zaś jako wotum dziękczynne jak mówi legenda.
Wewnątrz pozbyto się wszelkich barokowych ozdób, przez co sprawia ona wrażenie bardzo ascetycznej. Dzięki temu pełnym blaskiem może zaprezentować się – znajdująca się w głównej apsydzie mozaika Chrystusa Pantokratora. Do jej wykonania Roger II ściągnął specjalistów z samego Konstantynopola. To najdoskonalszy przykład sztuki bizantyjskiej w Europie obok Rawenny i Bazyliki św. Marka w Wenecji. Co ciekawe Chrystus ma tu jasne włosy; to jedyny taki przypadek w sztuce bizantyjskiej. Oprócz Chrystusa mamy jeszcze Maryję w otoczeniu czterech archaniołów oraz apostołów odzianych w szaty bizantyjskich dostojników. Mozaiki rozciągają się także w kierunku prezbiterium. Od strony prawej, gdzie stoi tron królewski są to postaci królewskie, podczas gdy od strony lewej, od strony tronu biskupiego są to postaci kapłańskie. Postaciom tym towarzyszą napisy w języku łacińskim i greckim.
Wewnątrz znaleźć możemy XII wieczną chrzcielnicę, późnoantyczny sarkofag, XVI wieczne malowidło Matki Boskiej z pracowni Antonella Gagini oraz XV wieczny malowany krzyż autorstwa Guglielmo da Pesaro. Plac przed katedrą został zbudowany na miejscu starego cmentarza, a lokalni powiadają, że do jego budowy użyto jakoby ziemi sprowadzonej z Jerozolimy i to – w dodatku – o właściwościach mumifikacyjnych. Do katedry przylega także część klasztorna z dziedzińcem dostępnym od wewnątrz. Wykopaliska, jakie przeprowadzono w katedrze doprowadziły do odkrycia – pochodzących z VI wieku – mozaik przedstawiających pijącą gołębicę, lilie czy niewielkie drzewa. Mozaiki te pochodziły z wcześniejszej bizantyjskiej bazyliki, jaka stała w tym miejscu.
Cefalú to oczywiście – przede wszystkim dla wielu – kurort wypoczynkowy, o czym nie można zapomnieć, kiedy wyjeżdża się tu latem. Ale ja raczej nie podróżuje latem na Sycylię, więc Cefalù ciche i nieco nostalgiczne było moim udziałem podczas ostatniej wizyty w tym mieście. Jeśli już powłóczyliśmy się po uliczkach i poleżeliśmy na plaży, możemy wstąpić do muzeum Mandralisca, w którym znajdują się eksponaty zebrane przez Barona Mandralisca Enrico Piraino. Muzeum słynie jednak głównie z jednego eksponatu, a mianowicie z obrazu Antonella da Messina pt. „Portret Nieznajomego”, który to baron miał znaleźć na wyspie Lipari i to wmontowanego w drzwi kredensu pewnej apteki. Możemy też zajrzeć do arabskiej pralni, z korytami wykutymi w skale i zasilanej przez pobliskie źródełko.
CROWLEY, OPACTWO THELEMY I RÓBTA, CO CHCETA
Cefalù było także – o czym nie każdy wie – przez krótki czas ważnym ośrodkiem okultyzmu. A to za sprawą Aleistera Crowleya (1875-1947), którego niektórzy nazywają nawet ojcem współczesnego satanizmu. To właśnie tutaj w latach 1920-1923 prowadził on coś w rodzaju komuny nazywanej przez siebie Opactwem Thelemy. Wbrew nazwie nie było to wcale miejsce umartwienia. Wręcz przeciwnie; jego członkowie oprócz tego, że oddawali się magii, czas spędzali także na słynnych orgiach z wykorzystaniem rozmaitych narkotyków. Jako, że jeden z uczestników zgrupowania – niejaki Frederick Charles Loveday – nie przeżył, władze faszystowskie rozpędziły całe to towarzystwo w atmosferze skandalu i niesłychany plotek, których – jak to miał w zwyczaju – Crowley nigdy nie dementował.
Crowley zakładając ów przybytek inspirował się 57 rozdziałem dzieła Françoisa Rabelais pt. „Gargantua i Pantagruel”, w którym olbrzym Gargantua przekazuje swojemu bratu – zbiegłemu mnichowi – posiadłość, w celu zorganizowania nań czegoś w rodzaju antyopactwa. Posłuszeństwo zostanie zastąpione jedną, acz prostą zasadą, która widniała nad jego wejściem: „faire ce que tu voudras”, czyli „rób, co będziesz chciał”. Nie on pierwszy znalazł inspiracje w dziele Rabelaisa. Wcześniej już niejaki sir Francis Dashwood (1780-1781) zorganizował w pocysterskim opactwie niedaleko Buckinghamshire ekskluzywny klub gentlemanów pod niewinnie brzmiącą nazwą Brothers of St. Francis, który szybko skojarzono z ohydnymi praktykami klubów ognia piekielnego – wyuzdanych spotkań angielskich libertynów. Można domniemywać, iż bractwo Dashwooda było prototypem tego, co zorganizował w Cefalù Aleister Crowley.
O samym Crowleyu trudno cokolwiek wiarygodnego napisać, gdyż był to człowiek, który tworzył wokół siebie legendę – sam pewnie w nią wierzył – a grono jego wyznawców podtrzymywało ją dalej. Faktem jest, że czarna legenda człowieka pozwoliła mu zaistnieć szeroko poza wąskim kręgiem praktyków magii i stać się idolem kontrkultury roku 1968. Lecz crowleyowskie „rób co, chcesz” nie było po prostu robieniem wszystkiego, na co ma się ochotę. Stała za tym idea poznania swej „prawdziwej woli”. W dodatku Crowley wierzył, że odkrycie takiej „prawdziwej woli” nie będzie wchodziło w drogę wszystkim tym, którzy także swą „prawdziwą wolę” odkryli. Oczywiście jej odkrycie – a jakże mogłoby być inaczej – dokonuje się na drodze magicznej inicjacji, w której przezwyciężasz wszelki dualizm – ten kosmiczny i ten antropologiczny, bo wszak wszystko jest ze wszystkim powiązane.
Idea przezwyciężenia wszelkich przeciwieństw kulminowała się jednak najpełniej w magii seksualnej, gdzie podstawowym narzędziem jest własne ciało i wszystko to, co ciało wytwarza, a więc krew, sperma i kał. Nie będę się więcej wdawał w szczegóły – wątpliwej jakości – produkcji myślowej Crowleya. Ilość wątków, wpływów, ewolucji i synkretyzmu różnych religii i tradycji okultystycznych jest tu obezwładniająca.
Postanowiłem jednak zobaczyć na własne oczy to, co zostało po opactwie Thelemy, jako, że budynek ten wciąż stoi tuż obok stadionu, w niedalekiej odległości od stacji kolejowej. Trudno go znaleźć, gdyż bujna roślinność skutecznie broni dostępu do niego. Skromny budynek z zabitymi deskami oknami nie licuje z górnolotna nazwą “opactwo”. Właściwie to nie sposób się do niego dostać. Na ogrodzeniu jest informacja, żeby nawet nie próbować. Postanowiłem jednak zajrzeć do środka przed szparę między deskami. Skończyło się na poślizgnięciu i wylądowaniu w krzakach. Wylazłem więc z zagłębienia, w którym się znajduje i zadowoliłem oglądem zewnętrznym budynku.