O brzasku poranka wynurza się z oceanu mgły “miasto, które umiera” – jak je określił pochodzący stąd pisarz Bonaventura Tecchi. Można by je reklamować hasłem: odwiedź zanim zniknie, bo to doskonały przykład tego, jak można oczekiwanie na nadchodzącą katastrofę przekuć w komercyjny sukces. Nie wszystek jednak umarło albo umiera tylko w perspektywie geologicznej. Za to turystycznie jest zawzięcie podtrzymywane przy życiu. Każdego dnia, a szczególnie w sobotę lub niedzielę, może je odwiedzać nawet koło dwóch tysięcy ludzi dziennie. Na oko – są to w większości przedstawiciele Państwa Środka. Po latach odżyło i znów ma się nawet nieźle, biorąc pod uwagę liczbę turystów, którzy przybywają tutaj skuszeni w zasadzie tylko i włącznie malowniczością samego miejsca.
Czy to jednak mało? Civita di Bagnoregio to jedna z największych turystycznych atrakcji regionu Lazio. Leży w okolicach jeziora Bolsena, pomiędzy Viterbo a Orvieto. Kiedy już mgły opadną widzimy, że jakby wisi ono uczepione na ostatku tufowej skały, otoczone zewsząd stromym urwiskiem. Dostęp do niego jest możliwy tylko za sprawą mostu przeznaczonego dla ruchu pieszego. Skała ta ma to do siebie, że łatwo ulega osunięciu, czemu dodatkowo pomagają ruchy sejsmiczne i powodzie w dolinach. To, co dziś możemy oglądać to tylko część dawnego miasta. Sporo zabudowań zdążyło zniknąć już z powierzchni ziemi. Miasto – co prawda – nie znajduje się na liście UNESCO, ale w 2017 roku złożono stosowny wniosek, pod którym podpisały się takie sławy jak Ennio Morricone, czy – nie żyjący już – Bernardo Bertolucci.
DAWNA PRZESZŁOŚĆ CIVITA DI BAGNOREGIO
Tereny te były zamieszkałe już od dawien dawna, w okresie tak zwanej kultury Villanova, czyli we wczesnej epoce żelaza – od IX do VIII wieku przed Chrystusem. Nie ma tu za to śladów obecności człowieka we wcześniejszej epoce brązu, co naukowcy wyjaśniają aktywnością wulkaniczną, która doprowadziła chociażby do powstania jeziora Bolsena. Samo miasto założyli Etruskowie, lecz począwszy od 265 roku przed Chrystusem znalazło się ono w rzymskich rękach. Strategicznie było dobrze położone i łatwe do obrony, gdyż chroniły je z trzech stron głębokie wąwozy. Jako pamiątka po Etruskach zachował się tunel łączący miasto z doliną, zwany Bucaione. Po upadku cesarstwa zachodniego, przetoczyli się tu Wizygoci, Bizantyjczycy oraz Longobardowie. W końcu Karol Wielki pobił Longobardów i przekazał je w 774 roku papieżowi. Stało się w ten sposób częścią Państwa Kościelnego.
Sama nazwa miasta wzięła się z legendy, która opowiada o longobardzkim królu Desiderio, który został uzdrowiony podczas kąpieli w wodach termalnych znajdujących się w dolinie. Stąd też miasto zwie się królewska kąpiel. Tragiczną datą dla miasta było wielkie trzęsienie ziemi w 1695 roku, które zmiotło całą wschodnią jego część z powierzchni ziemi i zapoczątkowało jego upadek. To właśnie wtedy miasto zostało oddzielone od reszty płaskowyżu, a wielu mieszkańców zdecydowało się je opuścić i przenieść do nowego Bagnoregio. Zresztą mieszkańcy zaczęli swój exodus już pod koniec XV wieku.
Trzeba tu jednak wspomnieć, że nie tylko obiektywne warunki geologiczne tego miejsca przyczyniły się do katastrofy miasta, ale również działalność ludzka. Mam na myśli wydobywanie skał, które odbywało się tutaj od czasów etruskich. Etruskowie, a po nich Rzymianie mieli w zwyczaju drążyć w tufie tunele, w których wydobywano skałę. Dziś – na szczęście – próbuje się ratować miasto wbudowując pod nie wielkie betonowe słupy, podczas gdy stabilność wzgórza jest ciągle monitorowana.
BAJKOWE CIVITA DI BAGNOREGIO
Zanim wejdziemy do miasteczka, a w zasadzie na most do niego prowadzący, należy wnieść opłatę – bodajże 5 euro – jeśli dobrze pamiętam. Jest to jedyna włoska miejscowość, która broni się przed dostępem do niej ludzi, którzy nie mają kilku euro przy duszy. Za to także jako jedyna nie posiada podatku miejskiego. Chodzi tu oczywiście o pobliskie Bagnoregio, które zamieszkuje około 3,5 tysiąca osób.
Oczywiście trzeba także obowiązkowo zrobić jak najlepsze zdjęcie na Instagram. Uda nam się to z pewnością z punktu widokowego – nazwanego ku czci nieodżałowanej pamięci sycylijskich sędziów Falcone i Borselino, który znajduje się przed punktem poboru opłat. Za chwilę znajdziemy się na moście, który powstał dopiero w 1965 roku zastępując prowizoryczną drewnianą konstrukcję, którą postawiono po tym, jak Niemcy wysadzili w 1944 roku poprzedni most. Zbliżając się do jego bram ma się wrażenie wchodzenia w inny wymiar czasu i przestrzeni, do miejsca będącego kwintesencją Italii bajkowej, wyobrażonej i przez to zupełnie nierzeczywistej.
Przechodzimy przez bramę Porta Santa Maria – strzeżoną przez dwa lwy bawiące się ludzkimi głowami – zwaną też Porta del Cassero, która stanowi pozostałość po dawnych fortyfikacjach. Docieramy do placu świętego Donata z Arezzo – męczennika z IV wieku (Piazza San Donato), przy którym znajduje się XIII-wieczny kościół pod tym samym wezwaniem. Wewnątrz znajduje się fresk autorstwa uczniów szkoły Perugina oraz krzyż pochodzący z XV wieku, którego dotyczy ciekawy wielkopiątkowy obrzęd. Rzeźba Chrystusa jest oddzielana od krzyża, a następnie niesiona podczas procesji w trumnie. W kościele znajdują się także relikwie św. Ildebranda – biskupa miasta z IX wieku, a także męczennicy z III wieku – św. Wiktorii, której kult bardzo rozpowszechnił się w tych stronach.
Pierwszy kościół powstał tu już w V wieku na miejscu rzymskiej świątyni. Pierwotnie romański kościół otrzymał renesansową fasadę z XVI wieku. Dzwonnica z kolei ma u swojej podstawy dwa bazaltowe sarkofagi z czasów etruskich. Została ona zresztą poważnie uszkodzona podczas trzęsienia ziemi w 2016 roku. Ten niewielkich rozmiarów kościół do 1699 roku był katedrą, ponieważ Civita di Bagnoregio była stolicą biskupstwa i to już w VII wieku.
Miasteczko to czysta słodycz dla oczu karmionych erupcją kolorów wszystkich tych zakamarków, uliczek, tarasów i balkonów pełnych kwiatów, o czym możecie się przekonać oglądając załączony przeze mnie poniżej krótki film. Dziś miasteczko tętni życiem. Całkiem sporo w nim restauracji, kilka pensjonatów, a jest i nawet muzeum geologiczne. Zimą mieszka tu – co prawda – zaledwie kilkanaście osób, ale w sezonie liczba ta wzrasta nawet do setki. Wyprzedzając pytanie…. nie, niestety nie ma MacDonalda.
ŚWIĘTY BONAWENTURA – WIELKI MYŚLICIEL XIII WIEKU
Dobrym momentem przy okazji odwiedzin Civita di Bagnoregio jest przypomnienie sobie tej wybitnej postaci na intelektualnej mapie XIII stulecia. Święty Bonawentura (1217-1274) zwany doktorem serafickim od najwyższego z anielskich chórów, przyszedł na świat jako Giovanni Fidanza. Tutaj się urodził, tutaj także znajduje się jego grota, a później kaplica, która pierwotnie – jak się przypuszcza – była etruskim grobem. Jako dziecko – miał on wedle legendy – zostać cudownie uzdrowiony przez św. Franciszka, który na jego widok miał zawołać: o Buona Ventura – szczęśliwy los i takie też imię zakonne przyjął później Giovanni. Pośród licznych pism teologicznych, jest on także autorem dwóch jego żywotów. Jako siódmy z rzędu po Franciszku generał zakonu dokonał reorganizacji franciszkanów, którzy od czasów swojego założyciela zdążyli się rozrosnąć do poziomu całkiem sporej organizacji.
Nie był to dodatkowo łatwy czas dla zakonu, gdyż w tym właśnie momencie pojawiły się w nim potężne niepokoje. Część braci podążała za naukami pewnego cysterskiego mnicha z Kalabrii – Joachima z Fiore, który twierdził, że po epoce Ojca i Syna, nadeszła nareszcie epoka Ducha Świętego. Wydawałoby się, że nie ma się czym niepokoić, ale stanowisko to miało dość niebezpieczne konsekwencje. Niektórzy bracia – zwani stąd joachimitami – upatrywali w św. Franciszku inicjatora nowego, duchowego monastycyzmu, który położy kres Kościołowi hierarchicznemu. Groziło to już nie tylko anarchią i rozłamem wewnątrz zakonu, ale także zagrażało całemu kościołowi. Św. Bonawentura bynajmniej nie odwołał się jako generał do dyscypliny, ale rozwiązał problem – jak przystało na intelektualistę – poprzez teologiczną interpretację dziejów i nowe rozumienie teologii.
Okazuje się, że ten teologiczny szczegół w myśli św. Bonawentury może być istotny także dla ogólnej koncepcji interpretacji dziejów, gdyż wskazuje on na postęp w rozumieniu wiary i w konsekwencji waloryzuje także pozytywnie sam postęp jako taki. Wiara to nie tylko konserwowanie przeszłości, ale też żaden postęp nie może być rewolucyjnym zerwaniem z nią. Otóż – jak pisał – Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt – “dzieła Chrystusa nie kierują się wstecz, lecz idą do przodu”.
Był nie tylko kardynałem, generałem franciszkanów i profesorem teologii w Paryżu, ale także jednym z największym z myślicieli średniowiecza. Wyrzucono go z uniwersytetu w Paryżu, gdzie studiował i ledwo ubłagał papieża, by uchylił swoją decyzję o nadaniu mu arcybiskupstwa Yorku. Zmarł w Lyonie podczas soboru i tam też został pochowany. Nie omieszkał wspomnieć o nim Dante w Boskiej komedii, XII pieśni Raju: „Bonawentura jestem z Bagnoregio, który na marne nie zważałem rzeczy, gdy obowiązki sprawowałem wielkie.”
JAK DOJECHAĆ DO BAGNOREGIO AUTOBUSEM?
Do miasteczka najlepiej dostać się samochodem, bo niestety komunikacja publiczna jest śladowa. Autobusy COTRAL jeżdżą – co prawda – nawet dość punktualnie, ale jest ich tak mało, że może być problem z wydostaniem się z miasteczka Bagnoregio, które znajduje się obok Civita di Bagnoregio. A jeśli macie jeszcze w planie – ta jak ja – wrócić tego samego dnia do Rzymu, może to stanowić pewien problem, bo w czerwcu ostatni autobus do Orvieto odjeżdżał o 17.25. Nie lepiej jest z kursami do Viterbo.
Ja przyjechałem z pięknego, umbryjskiego Orvieto i popełniłem błąd, przed którym chciałbym was – drodzy czytelnicy mojego skromnego bloga – ustrzec, a mianowicie musicie kupić sobie bilet powrotny od razu, gdyż kierowca nie sprzedaje biletów w autobusie! W Orvieto kupicie je w dworcowym barze. Tam barmanka udzieli wam także najświeższych informacji co do godzin odjazdu autobusu. Problem z zakupem biletu w Bagnoregio jest poważny, gdyż można go kupić tylko i wyłącznie w jednym miejscu, to jest w …… papeterii, która – jak można się domyślać – w godzinach sjesty – jest zwyczajnie zamknięta. Miałem na tyle szczęścia, że właścicielka pobliskiej pizzerii zadzwoniła do właściciela papeterii z pytaniem czy, aby ma on zamiar otworzyć popołudniu. Na jego widok wykrzyknąłem z radością: Questo è il mio salvatore! Przyszedł – a jakże – nieco spóźniony, niespiesznym krokiem, liżąc – z nieukrywaną rozkoszą na twarzy – loda o nieustalonym smaku. Tak oto – niemal na ostatnią chwilę – udało mi się kupić bilet powrotny do Orvieto. Byłem uratowany!