Końcówka marca to – w naszym pięknym kraju – prawie wiosna. A co dopiero tu, na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie klimat śródziemnomorski – nawet zimą – znany jest ze swej wyjątkowej łagodności. Na to też liczyłem i ja z nadzieją, że zmarznięte zimowym chłodem członki znajdą ukojenie pod znakiem Francuskiej Riwiery. Jadę więc zakosztować przedsmaku lata! Okulary słoneczne nie były jednak potrzebne! Deszcz i zimny wiatr towarzyszyły mi podczas całej mojej podróży. Swoje apogeum zła pogoda osiągnęła w miejscu, które uchodzi za klejnot Lazurowego Wybrzeża, a mianowicie w średniowiecznym miasteczku Èze Village, leżącym gdzieś pomiędzy Niceą a Monako. Lało tak niemożebnie, że żadna ochrona przeciwdeszczowa nie była mi w stanie pomóc. Zostawmy jednak uciążliwości podróży za sobą i przejdźmy do tego, co to oferuje nam to urocze miasteczko.
SZCZYPTA HISTORII JAK ZAWSZE
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie sięgnął aż do antyku, choć siedliska ludzkie w tym miejscu sięgają znacznie wcześniej. Otóż nazwa Èze wzięła się od imienia egipskiej bogini Izydy, której kult rozpanoszył się po całym basenie Morza Śródziemnego. W to miejsce z kolei przywlekli go feniccy żeglarze, a nawet ku jej czci wybudowali świątynię. W czasach rzymskich przebiegała nieopodal Via Julia Augusta – droga wiodąca z dzisiejszej Piacenzy do obecnego Arles, gdzie z kolei łączyła się z Via Domitia, która wiodła już wprost do Hiszpanii. Miasteczko przechodziło burzliwe dzieje losu, władali nim nawet Arabowie, dopóki w 973 roku nie przepędził ich stąd Wilhelm Prowansalski. W XII wieku wybudowano na samym szczycie góry zamek, który w 1388 roku został ufortyfikowany z woli dynastii sabaudzkiej. W 1706 Ludwik XIV – podczas wojny o tak zwaną sukcesję hiszpańską – kazał go doszczętnie zniszczyć. Zabudowania, które dziś możemy oglądać są średniowieczne, a kamienie, po których chodzimy są dokładnie tymi samymi, po których stąpali ich średniowieczni mieszkańcy.
OD NIETZSCHEGO DO DISNEYA
Na skale, na której leży Èze Villagae – a dokładniej 429 metrów nad poziomem morza – rozpościera się widok tak fantastyczny, że porównać go mogę jedynie z widokami ze Ścieżki bogów na wybrzeżu amalfitańskim lub Ścieżki Saracenów z Taorminy do Castelmoli. Położenie, a do tego średniowieczna zabudowa i śródziemnomorska roślinność sprawiają wrażenie, że nie jest to miejsce realne, lecz – mogłoby się wydawać – bardziej scenografia do jakiejś bajki, którą przygotowano, by zwabić doń niezbyt rozgarniętych turystów w rodzaju tego, co to pytał o której zamyka się Wenecję. Bajkowość miejsca zauroczyła samego Walta Disneya, który zatrzymał się tu na kilka miesięcy w ekskluzywnym hotelu pod nazwą Pałac Złotej Kozy. Ponoć rysunki, które wykonał w miasteczku stanowiły podstawę do stworzenia wizerunku disneyowskiego zamku, który rozpoczyna produkcje wytwórni po dziś dzień.
Z Èze Village można także zejść do Èze-Bord-de-Mer, ścieżką nazywaną ścieżką Nietzschego, który kończył tu swoje dzieło – dedykowane „dla wszystkich i dla nikogo”, czyli „Tako rzecze Zaratustra”. Dolne miasteczko zasiedlili w 1917 roku Rosjanie uciekający przed bolszewicką rewolucją. To właśnie tutaj od grudnia 1883 do kwietnia 1884 roku próbował on poskładać swoje roztrzaskane chorobą ego, a droga z górnego miasteczka na plaże stanowiła istotny przyczynek do realizacji tego przedsięwzięcia. Do swego przyjaciela Roberta Basta pisał on, iż „ta cudna pełnia światła ma na mnie zbawienny wpływ”. Być może to właśnie tutaj, pośród szumu morza i milczenia skał, doświadczył on przemożnej woli mocy, która dała mu to chwilowe poczucie radości istnienia wyrwane z wszechtowarzyszącej mu melancholii i zdradliwie pełzającego szaleństwa.
Niestety z powodów atmosferycznych nie było mi tym razem dane przejść tej drogi, ale przecież jeszcze nie umieram, przynajmniej nie mam takiego zamiaru. Sądzę jednak, że lepiej przyjechać tu w okresie bliższym miesiącom letnim, gdyż erupcja roślinności sprawia, że miasteczko to wygląda jeszcze bardziej oszałamiająco, chociażby z powodu bugenwilli, których wielokolorowych przylistków – o tej porze roku – nie było mi dane oglądać.
BOTANICZNE ROZKOSZE NA SZCZYCIE
Na samym szczycie znajduje się za to wielopoziomowy ogród botaniczny, efektowny także pod koniec chłodnego końca marca. Powstał on w 1949 roku na ruinach – wspominanego przeze mnie – zamku, gdzie – przy odrobinie szczęścia – będziecie w stanie zobaczyć nawet wybrzeże Korsyki. Ogród ten zachowuje swoje walory nawet w sezonie zimowym, pełny jest egzotycznej roślinności, agaw, papirusów, a także sukulentów sprowadzonych z najdalszych zakątków świata. Warto wydać te kilka euro, żeby poszwendać się po nim. Ogród ozdabiają także rzeźby kobiet autorstwa Jeana-Philipa Richarda, którego prace można oglądać w wielu galeriach nie tylko Francji, ale i całego świata.
W miasteczku mamy także XVIII wieczny kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, wybudowany w stylu neoklasycznym na polecenie księcia Sabaudii Karola Emanuela III. Jego wnętrze – choć barokowe – zachowuje jednak duch wstrzemięźliwości i umiaru, a nawet – powiedziałbym – pewnej surowości. Nieco zaniedbany, pełni funkcje raczej atrakcji turystycznej niż budynku, w którym sprawuje się kult religijny. Było niedzielne przedpołudnie, a w kościele pusto i cicho.