Gdy jakaś cywilizacja sprzeciwia się swym wartościom – upada (…)
Wyrzekając się swej tożsamości Europa staje się żywym trupem.
Nie chciałbym być świadkiem schyłku europejskiej cywilizacji.
Imre Kertesz
Europa – zgnilizna, która ładnie pachnie, uperfumowany trup
Emil M. Cioran
Powiedzmy sobie od razu, że Europejczyk to stan umysłu, a nie kwestia tego, gdzie kto mieszka. To świadomość, że przynależymy do pewnej kultury, która sięga dziś daleko poza geograficzne granice Europy. A że kultura europejska – jako to z każdą kulturą bywa – jest zjawiskiem różnorodnym i dynamicznym, każda próba jej określenia, narażona jest na niemałe kontrowersje.
CZY EUROPEJSKA KULTURA TO ILUZJA?
Są i tacy, którzy uważają, że mówienie w ogóle o czymś takim jak zachodnia kultura to grube nadużycie. Skoro – jak pisze w Guardianie niejaki Kwame Anthony Appiah – prosty przekaz z ręki do ręki tego, co uważamy za konstytutywne dla kultury europejskiej, nigdy nie miał miejsca, Europa nie da się obronić. I to szczególnie dziś, kiedy chcielibyśmy użyć swojej europejskiej tożsamości jako oręża do walki z islamem. Wspomniany autor twierdzi, że skoro teksty Platona i Arystotelesa – co jest przecież powszechnie wiadome – dotarły do Europy za pośrednictwem komentatorów ze świata arabskiego, a przy tym Półwysep Iberyjski czy Bałkany przez wiele wieków były islamskie, to należy dziś z pojęcia kultury europejskiej zrezygnować.
Tylko co z tego, że teksty te przedostały się do Europy ze świata arabskiego? Jaki islam uczynił z nich pożytek dla refleksji nad własną kondycją, który byłby czymś więcej niż tylko wspomnieniem odległej przeszłości? Co z tego, że znaczna część kontynentu była pod panowaniem islamu? A to, że terminy “europejskiej kultury”, czy “zachodniej cywilizacji” pojawiły się dość późno, nie oznacza, że coś nie istnieje tylko dlatego, że wcześniej nie było systematycznej refleksji na ten temat.
Należy dodatkowo wspomnieć, że argument z “arabskiego ubogacenia” jest dość naciągany, spora bowiem część “arabskich” myślicieli była zimmi. To chrześcijanie bizantyjscy, egipscy Koptowie czy Nestorianie, jak i Żydzi, perscy Zoroastrianie czy też nawet Hindusi. I tak dla przykładu Awicenna – najsłynniejszy “arabski” filozof był w rzeczywistości Persem. Muhammad ibn Musa al-Chuwarizmi – zwany twórcą algebry także był Persem. Bakht-Ishū’ i Ibn Ishaq – słynni lekarze byli syryjskimi chrześcijanami. Masha’allah ibn Atharī – uznany astronom – był Żydem.
W błąd mogą wielu wprowadzić arabskie imiona i fakt, że dzieła ich powstały w języku arabskim. Także kwestie arabskich przekładów były nieraz dziełem niearabskim. Na przykład Hunayn ibn Ishaq al-‘Ibadi, który tłumaczył i nadzorował prace translatorskie Galena, Platona, Hipokratesa czy Arystotelesa był nestoriańskim chrześcijaninem. W XI wieku, arabski pisarz Nasir-i Khrusau pisał, iż “tu w Syrii i w całym Egipcie, wszyscy pisarze są chrześcijanami, a i najcześciej chrześcijanami są także lekarze”. A zatem wpływ arabskiej nauki na europejską kulturę wydaje się zdecydowanie przewartościowany. Relatywizowanie jej zatem z tej perspektywy jest zupełnie nietrafione.
No i kolejny argument autora. Tracimy z tym dziedzictwem kontakt i w zasadzie zwykły Europejczyk – choć żyje wśród wytworów tej “kultury” – nie jest świadom jej źródeł i wydaje się, że nie jest mu wcale to do szczęścia potrzebne. To, że powszechnie brak tej świadomości to akurat prawda. Zawsze jednak ma dokąd wracać, bo Europa czerpie swą żywotność z ciągłej możliwości przeżywania własnego renesansu.
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO RZYMU
Europa to z jednej strony dziedzictwo judeochrześcijańskie, a z drugiej dziedzictwo antycznej Grecji i Rzymu. To akurat pewien truizm. Podobnie zresztą oczywistym jest to, że synteza Aten i Jerozolimy dokonała się w dużej mierze dzięki trzeciemu elementowi – Rzymowi. Prof. Remi Brague w swojej książce Europa. Droga rzymska, stawia jednak tezę daleko bardziej idącą. Nie moglibyśmy być dziś Europejczykami, jeśli nie bylibyśmy duchowymi dziećmi Rzymu. Europa jest – według niego – przede wszystkim rzymska. Co ma na myśli i co to ma znaczyć?
Przecież poza prawem Rzymianie nic oryginalnego nie wnieśli! A do tego Rzym nie kojarzy się wcale pozytywnie. Simone Weil – znana filozofka – grzmi: “Cesarstwo Rzymskie nigdy nie zostało naprawdę zburzone. Nadal gnębi ziemię”. Rzym jako kolonizator miał dążyć do duchowego wyjałowienia podbitych krajów, by w konsekwencji zahamować rozwój Europy. Podobnie negatywne nastawienie prezentowała w stosunku do judaizmu, który za pośrednictwem chrześcijaństwa zdobył Cesarstwo Rzymskie i dalej żyje w Kościele – nowym Rzymie. Ale odłóżmy może Simone Weil na inną okazję.
Może i Rzym był mało oryginalny w stosunku do Grecji, ale nie w tym tkwi jego fenomen. Prof. Brague pisze, iż chodzi tu o pewien szczególny rodzaj doświadczenia. I to właśnie specyficzne rzymskie doświadczanie świata stworzyło Europę, to znaczy ukształtowało mentalność europejską. Rzymianin to przede wszystkim ktoś, kto świetnie naśladuje i adaptuje się do nowych warunków.
“A myśl antyczna – pisał Charles Péguy – nie osadziłaby się w świecie i nie rządziłaby myślą wszystkich, gdyby żołnierz rzymski nie dokonał tego doczesnego osadzenia, gdyby żołnierz rzymski nie mierzył ziemi, gdyby świat rzymski nie dokonał takiego jedynego w dziejach świata zaszczepienia (…).”
A więc Rzymianin jako kolonizator i zdobywca jest łącznikiem pomiędzy światem najwyższych wytworów ducha helleńskiego a światem barbarzyńców. Nie chodzi więc o to, aby coś konserwować i jak najwierniej przechowywać, żeby się nie zepsuło, ale by zdobywać nowe obszary, a przy tym twórczo rozwijać to, co zapożyczyliśmy od innych. Przecież my sami jesteśmy dla Rzymian tym, kim Rzymianie byli dla Greków – potomkami barbarzyńców, którzy przybywając z Azji zdobyli Europę i położyli kres Cesarstwu Rzymskiemu. Pogromcy dziś czują się ich spadkobiercami.
JEROZOLIMA – SERCE EUROPY
Rzymianin to dla nas modelowy Europejczyk. Ktoś z poczuciem niższości w stosunku do Greków i poczuciem wyższości w stosunku do barbarzyńców. Te ambiwalentne uczucia wyższości i niższości współtworzą stan umysłu Europejczyka. A co z żydami? Otóż wpływ judaizmu na kształtowanie się europejskiej umysłowości przebiegał zarówno bezpośrednio poprzez religię żydowską, lecz przede wszystkim pośrednio poprzez chrześcijaństwo. Na temat obu napisano biblioteki. Idea podporządkowywania świata – często zresztą fatalnie realizowana, idea boskiej opatrzności, niecykliczna koncepcja czasu, który ma początek i zmierza do swojego spełnienia, czy myśl, że stosunek człowieka do Boga wyraża się przede wszystkim w postawie moralnej, to tylko kilka przykładów tego dziedzictwa.
Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, fakt, iż Kościół katolicki jest nowym Rzymem wynika nie tylko z geografii. Chrześcijanie są z natury rzymscy, ponieważ mają swoich “Greków” – pisze prof. Brague – w postaci żydów, zwanych ostatnimi czasy “starszymi braćmi w wierze”. Wszelkie napięcia i niesnaski między nimi – delikatnie mówiąc – wynikają właśnie z tego, że chrześcijaństwo jest “sektą” żydowską.
Czy zatem chrześcijaństwo jest rzymskie, ponieważ jest po prostu nieoryginalne? Na to pytanie niech odpowie najlepiej św. Ireneusz, który o Chrystusie w swoim dziele Przeciw herezjom, pisze tak: “przyniósł tylko tę choćby nowość, że Ten, który był zapowiedziany, sam wreszcie przybył.” Nie chodzi tu zatem o jakąś oryginalność nowej nauki, czegoś, czego nikt wcześniej nie wymyślił, czy symboliki, którą nikt wcześniej się nie posługiwał, ale o “wypełnienie Pisma”, czyli realizację tejże nauki. Bo chrześcijanie nigdy nie kwestionowali świętości pism Starego Testamentu, a żydów uznają za prawowitych strażników Pisma Świętego. W przeciwieństwie do islamu, który Stary i Nowy Testament uznaje za fałszerstwo, a jedyne, pełne i czyste objawienie reprezentuje dla nich tylko Koran. Poza tym Biblii Bóg nie podyktował tak jak Koranu. Jej autorami są natchnieni przez Boga ludzie. Co to więc oznacza w praktyce? To, że Biblia jest księgą otwartą, która ożywia ducha czasu kolejnych pokoleń interpretujących ją w kontekście własnych doświadczeń.
Chrześcijaństwo to jednak nie tylko sekta żydowska, lecz także – jak pogardliwie pisał o nim Nietzsche – “platonizm dla ludu”. Chrześcijaństwo jest więc równie dobrze greckie jak żydowskie, a dokładniej jest zdecydowanie platońskie. Jak mówił słynny logik, ojciec Bocheński – chrześcijaństwo jest pewną interpretacją platonizmu. To właśnie platonizm dał chrześcijaństwu pojęciowe narzędzia do teologicznej refleksji i do rozumienia miejsca człowieka w świecie. A sam Platon uznawany jest nawet za kogoś w rodzaju proroka, który w swoim Państwie i w Gorgiaszu zapowiedział odrzucenie najsprawiedliwszego człowieka na ziemi i jego okrutną śmierć na drzewie krzyża.
RZYMIANIE UDAJĄ GREKA
Świat zachodniej Europy poznał grecką spuściznę za pośrednictwem muzułmańskich Arabów, którzy wyjątkowo dużo tłumaczyli z greki. Podbijając bowiem Bliski Wschód zastali świat kulturowo grecki. Zresztą już wcześniej istniała na tym terenie wśród chrześcijan tradycja tłumaczenia z greki na język syriacki. Na Zachodzie Europy, mnisi, głównie benedyktyńscy, kopiowali klasyczne teksty. W Bizancjum, elity świadomie nawiązywały do kultury antycznej Grecji, z którą czuły nieprzerwaną więź. Istniała tam przecież ciągłość języka greckiego, choć ewoluującego w różnych kierunkach. Ta bliskość stała się ich przekleństwem tak jak dziecko bogatych rodziców wie, że nie musi od siebie wymagać i o nic się starać. Dostatek demotywuje.
Sami Rzymianie niewiele tłumaczyli, a później znajomość greki na Zachodzie drastycznie spadła. Kulturalna mizeria Europy stała się paradoksalnie jej szansą. Europa Zachodnia musiała sobie radzić sama i główkować. Dziedzictwo kulturowe Grecji nie było dla niej spadkiem, lecz skarbem, który należy dopiero odnaleźć. Kluczem do tego jest znajomość języka greckiego i hebrajskiego. Dlatego też XIII wieczny franciszkanin – Roger Bacon w liście do papieża Klemensa IV pisze, iż “mądrość łacinników wywodzi się z języków obcych; w istocie bowiem każdy święty tekst i wszelka filozofia przyszły do nas z obcych języków.”
A co z islamem, od którego Europa nie może się rzekomo kulturowo zdystansować? Świat muzułmański, po przetłumaczeniu tekstu, przestawał interesować się oryginałem, uniemożliwiając w ten sposób drogę do jakiegokolwiek renesansu, czym można tłumaczyć także jego dzisiejszą kulturową stagnację. Dziedzictwo antyku zostało przez islam zasymilowane całkowicie i to tylko w tej mierze, w jakie mogło zostać praktycznie wykorzystane, a więc “w optyce instrumentalistycznej i zorientowanej religijnie” – jak pisze A.I. Sabra w The Appropriation and Subsequent Naturalization of Greek Science in Medieval Islam. A więc zabiła ich krótkowzroczna optyka instrumentalizowania wiedzy, co przecież i dziś niektórzy rekomendują poprzez propozycję rezygnacji z uniwersytetu jako miejsca poszukiwania prawdy na rzecz wyższej szkoły zawodowej.
Europejczycy z kolei – bez żadnej aluzji – są kulturowymi imigrantami. Europa włączyła klasyczne teksty do swojej kultury, lecz nie zostały one przez nią pochłonięte i unicestwione. W dalszym ciągu żyją one w swojej odrębności wyznaczając dystans, jaki dzieli nas od świata, który jest ciągle żywy, ponieważ jest wciąż aktualnym punktem odniesienia. Dlatego też Europa charakteryzuje się ciągłymi renesansami, co – ni mniej, ni więcej – oznacza, iż ciągle jest żywa, gdyż – mając źródło, z którego może zaczerpnąć – wciąż zachowuje zdolność do odradzania się.
KULTURA EUROPEJSKA TO SPRAWA PRZYSZŁOŚCI?
Europejczyk czuje się wyobcowany, odcięty od swoich życiodajnych źródeł, do których z nostalgią wzdycha, czując się jak karzeł w stosunku do olbrzymów minionych epok. “Odtąd nie jesteśmy już u siebie, – pisze Nietzsche – domagamy się w istocie powrotu tam, gdzie można być u siebie w ten czy inny sposób, ponieważ jest to jedyne miejsce, gdzie chcielibyśmy być u siebie, a jest to świat grecki!” Dlatego też z czystej ciekawości interesujemy się historią, czytamy stare teksty, których praktyczna użyteczność jest znikoma, czy tworzymy zbiory muzealne. Wszystko to, aby nie zapominając o przeszłości, mieć świadomość własnej tożsamości i celów na przyszłość.
We wszystkich grupach i cywilizacjach, we wszystkich pokoleniach i okolicznościach utrata poczucia zbiorowej tożsamości rodzi i potęguje rozpacz i lęk. Jest zwiastunem nędznego, zubożałego życia, a w dalszej perspektywie utraty sił żywotnych i w końcu śmierci danego ludu czy cywilizacji. Ale na szczęście zbiorowa tożsamość kryje się w mniej lub bardziej długim śnie, po którym następuje brutalne przebudzenie, jeśli w tym czasie popadła w zbyt głęboką niewolę.
Julien Freund
Największymi wrogami kultury europejskiej nie są więc jacyś barbarzyńcy, lecz nasze umysłowe lenistwo i system edukacji nastawiony na reprodukcję brzydo-głupoty, w którym już nie wiedza, lecz tylko instrumentalnie pojęte umiejętności i kwalifikacje się liczą. Lecz najgorszym wrogiem jest utopia europejskiego projektu odciętego od kulturowego dziedzictwa. Kultura to szlachetne pragnienie wzniesienia swojego ducha do poziomu klasycznego wzorca. Ktoś, kto odrzuca to dziedzictwo w imię pewnego utopijnego konstruktu, chce Europę stworzyć na nowo, lecz będzie to już tylko pusta nazwa geograficzna, a wraz z nią bez powstanie człowiek bez właściwości – produkt fabrykacji rewolucyjnej ideologii. Jak to ironicznie stwierdził francuski filozof Marcel Gauchet w La conditione politique: “im bardziej się tworzy, tym mniej wie czym jest i czym ma być”.