Stacja Lecce. Dojeżdżamy trenitalią wprost z Bari. Szybko, sprawnie i bez żadnych przesiadek. Na stacji kolejowej tłumnie witają nas reprezentanci Czarnego Lądu. Po wyjściu z niej trudno nie odnieść wrażenia, że oto nie znaleźliśmy się wcale w ukochanej Italii, lecz raczej w sercu głębokiej Afryki. Niektórzy już proszą mnie o qualcosa da mangiare. Myśląc sobie skrycie, że jako polski urzędnik najniższego szczebla mógłbym ich swym ubóstwem jedynie zawstydzić, odrzekłem zdecydowanie sono povero, czym z pewnością nie zaskarbiłem sobie sympatii. Nic dziwnego. Okazuje się, że tuż przy stacji znajduje się coś w rodzaju centrum pomocy dla „uchodźców z Syrii”. A mając na uwadze, że owo irracjonalne poczucie „bycia nieswojo”, bierze się ze zwykłej niewiedzy i braku obycia w świecie, szybkim krokiem udaliśmy się w poszukiwaniu „Florencji Południa”- jak się zwykło mówić o Lecce.
ŚWIĘTY ORONZO
Pierwsze kroki nie wskazywały, abyśmy znaleźli się w mieście uchodzącym za perłę apuliańskiego baroku. Rozglądając się wokół i przypominając sobie sycylijskie Noto, nic podobnego nie dało się zauważyć. Dopóki nie weszliśmy w obręb starego miasta, Lecce wydało się miastem nie grzeszącym zbytnią pięknością. Dopiero docierając do celu swojej wędrówki, czyli naszego pensjonatu, otworzyły się nam oczy. Oto ukazał się widok Piazza Sant’Oronzo. Dodajmy, że ów pensjonat o nazwe Leccesalento prowadzony jest przez naszą rodaczkę – Panią Danusię. Wszystkim gorąco i zupełnie bezinteresownie polecam. Jego główną atrakcją jest fakt, że jest on usytuowany przy samym głównym placu miasta. Z jego okna możecie podziwiać wspaniały widok na statuę świętego patrona miasta oraz rzymski amfiteatr z II wieku.
Wiemy już, że serce Lecce to Piazza Sant’Oronzo, na którym to wznosi się kolumna z jego figurą. Jedna z dwóch, które niegdyś – w dzisiejszym Brindisi – znaczyły kres Via Appia. Przeniesiono ją tutaj w roku 1666 jako wotum dziękczynne za to, że Lecce ominęła zaraza. To zresztą nie jedyne miasto w Apulii, w którym zetknąłem się z kolumną, z której święty Oronzo – pierwszy biskup Lecce, spogląda na powierzony mu lud. Także w Ostuni, strzeże on miasta, którego razem ze świętym Biaggio, jest patronem. Obydwaj zresztą są patronami diecezji Brindisi.
Obok kolumny znajduje się tzw. Sedile, czyli Palazzo di Seggio z 1529 roku oraz dawny kościół pod wezwaniem św. Marka z 1543 roku. Sedile służyło jako miejsce posiedzeń rady miasta, podczas gdy kościół był miejscem modlitwy dla weneckich kupców osiadłych w mieście. Oczywiście przy placu znajdziecie moc kawiarenek, restauracji, lokalnego streetfoodu, a nawet MacDonalda. Pijąc capuccino i jedząc cudowne cornetto w Caffe al Vino, wspomnijcie także na ów znamienity fakt, iż to właśnie tutaj po raz pierwszy po śmierci Juliusza Cezara – swego stryjecznego dziadka i przybranego ojca, Oktawian – późniejszy pierwszy rzymski cesarz, został obwołany imperatorem.
POCZĄTKI MIASTA
Miasto istniało już w czasach Messapiów i dość wcześnie, bo w III wieku przed Chrystusem zostało podbite przez Rzymian, którzy to nadali mu nazwę Lupiae, zmienioną później na Litium. W II wieku, za panowania cesarza Hadriana, zbudowano wspomniany już amfiteatr na 20 tysięcy miejsc. Za panowania Rzymian miasto intensywnie się rozwijało za sprawą Via Appia, którą przedłużono na północ. W czasach bizantyjskich znaczenie Lecce podupadło na rzecz Otranto, które stało się głównym portem bizantyjskiej Italii. Za czasów normańskich nieco odżyło, stając się ważnym ośrodkiem handlowym. Lecz to, z czego słynie Lecce, a więc tutejszy barok, to – rzecz jasna sprawa czasów dużo późniejszych – XVII i XVIII stulecia. Ów barok miasto zawdzięcza habsburskiej Hiszpanii.
BAROK, BAROK I JESZCZE RAZ BAROK
Na rynku znajduje się Palazzo del Seggio (Il Sedile), zbudowany w 1592 roku, a także niewielki kościół Santa Maria delle Grazie z klasyczną fasadą z 1590 roku. Idąc Corso Vittorio Emmanuele, obok kościoła świętej Ireny i kościoła zakonu teatynów, docieramy do Piazza Duomo, nad którym góruje pięciopiętrowa dzwonnica autorstwa Giuseppe Zimbalo. Tego samego zresztą, który zaprojektował – znajdującą się obok – katedrę Santa Maria Assunta, wzniesioną w miejscu starszej, XI wiecznej świątyni. Fasada jest podzielona na dwie części. Dolna zdecydowanie skromniejsza od górnej. Wewnątrz barokowy ołtarz – także autorstwa Zimbalo, a także malowidła wykonane przez Oronzo Tisiego. Zaraz obok katedry, znajduje się pałac biskupi (1420-1428) i Palazzo del Seminario (1694-1709) zaprojektowane przez Giuseppe Cino. Pałac biskupi swoim przepychem przypomina o wielkim budowniczym barokowego Lecce – biskupie Luigim Pappacodzie (1595-1670). Co ciekawe, Piazza Duomo jest prawie całkowicie zamknięte. Jest to ewenement urbanistyczny we Włoszech. Ciekawym doświadczeniem jest na pewno wybranie się na spacer po zmroku. Oświetlone budowle dają niesamowity efekt wizualny.
Także inne kościoły na starym mieście, których w Lecce jest bez liku, zbudowano w stylu barokowym. Kościół franciszkanów San Matteo z obrazem sławnego Tintoretta. Dalej kościół dominikanów – San Giovanni Battista – także dzieło Giuseppe Zimbalo. W krużganku kościoła funkcjonowała kiedyś fabryka tabaki, która cieszyła się niesamowitą renomą dzięki Napoleonowi, który nie chciał używać żadnej innej. Niestety większość kościołów jest w ciągu dnia zamkniętych. I to nawet w niedziele! Także jedynie z zewnątrz można podziwiać piękno ich finezyjnych dekoracji. Chyba, że akurat jest w nich sprawowana liturgia, co akurat nie jest najlepszym momentem na zwiedzanie kościoła.
Trzeba wspomnieć, iż budowle w Lecce zostały wykonane z lokalnego kamienia, który posiada kolor bursztynowy. Całość daje nam wrażenie miasta prawdziwie miodowego. Jeśli zauważycie różnicę między kolorem bursztynowym a miodowym – wybaczcie, ale jestem udokumentowanym daltonistą! Do miasta wiodą trzy bramy. Pierwsza – Porta Napoli, będąca w rzeczywistości łukiem triumfalnym, następnie Porta di San Biaggio i Porta Rudiae, otoczona statuami świętego Oronzo, świętego Dominika i świętej Ireny – także patronki miasta. Zamek, jaki znajduje się w Lecce powstał za czasów Karola V w latach 1539-1549 na miejscu wcześniejszej, normandzkiej fortyfikacji, po której nie został nawet ślad.
BAZYLIKA SANTA CROCE
Jednak najbardziej okazałym i olśniewającym przykładem tutejszego baroku jest bazylika Santa Croce, tworząca razem z Palazzo dei Celestini (klasztor zakonu celestynów), jeden zapierający dech w piersiach budynek. Mogłaby ona bez żadnej przesady stawać do konkursu o laur najpiękniejszego kościoła na świecie. Niestety, kiedy w czasie, kiedy odwiedziłem Lecce, bazylika była całkowicie pokryta rusztowaniami. Zbudowana według planów Gabriele Riccardi, jej budowa rozpoczęła się w 1549 roku i trwała do 1582, kiedy to nastąpiło jej poświęcenie. Jej fasada to nie tylko pełen niesamowitego kunsztu majstersztyk, ale także alegoryczna opowieść o triumfie wiary nad chaosem życia pozbawionego łaski.
Wraz z poświęceniem kościoła jego budowa bynajmniej się nie zakończyła. W 1606 roku, pod kierownictwem Francesco Antonio Zimbalo, do głównej fasady świątyni dodano trzy portale. Ostatecznie taki kształt bazyliki, jaki obecnie możemy podziwiać (kiedy oczywiście nie będzie już rusztowań) to dopiero rok 1646. Fasadę bazyliki ukończyli – wspominany już – Giuseppe Zimbalo – syn Francesca oraz Cesare Penna.
JEŚLI PO NIEMIECKU, TO TYLKO Z KONIEM
Stare miasto – i w zasadzie to co warte jest zobaczenia – zostało zamknięte w murach wybudowanych w 1543 roku za panowania Karola V – króla Hiszpanii i cesarza rzymskiego z dynastii Habsburgów, syna Filipa I i Joanny Szalonej. Co do tego władcy, łatwiej jest chyba wymienić ziemię, nad którymi nie władał! To właśnie on znany jest z powiedzenia, iż „do Boga mówię po hiszpańsku, z kobietami rozmawiam po włosku, do mężczyzn zwracam się po francusku, zaś po niemiecku odzywam się wyłącznie do mojego konia”.
Oczywiście o miodowym przepychu Lecce można rozprawiać dowolną ilość czasu. Od tego nadmiaru wrażeń może nas nawet rozboleć głowa. Nam turystom przychodzi najczęściej uszczknąć tylko coś dla siebie i wracać do domu z poczuciem niedosytu oraz powiększającej się, wraz z każdym wyjazdem, ignorancji. Podróże ponoć kształcą? Możliwe. Na pewno także boleśnie uświadamiają naszą niewiedzę. Mało komfortowe uczucie, ale lepiej przecież być nieszczęśliwym Sokratesem niż zadowolonym prosięciem.