Odkąd po raz pierwszy przeczytałem o Mazara del Vallo, natychmiast wiedziałem, że muszę tam pojechać. To ta bardziej „afrykańska” strona Sycylii i zdecydowanie mniej turystyczna niż wschodnia jej część. Aby tu trafić, trzeba tego chcieć! To pierwsze zdobyte przez Arabów miasto na Sycylii, ale i ostatnie, jakie opuścili. Na pierwszy rzut oka widać, że te 250 lat ich panowania wycisnęło tu silnie orientalne piętno. A jednak arabski klimat miasta nie należy jedynie do przeszłości. Za sprawą sporej liczby imigrantów z Tunezji pracujących w rybołówstwie, Mazara del Vallo jest po części wciąż miastem arabskim. Nic więc dziwnego, że śpiew muzzeina wdarł się brutalnie w ciszę Piazza della Repubblica, na którym przysiadłem, by zjeść arancinę i wypić piwo wpatrując się w absolutną pustkę, jaka mnie otaczała. Plac był bowiem do cna wyludniony. Te kilka osób, na poniższym zdjęciu, wkrótce oddaliło się w nieznanym kierunku.
A słońce świeciło bardzo przyjemnie, pozwalając mi oddalić myśli o zimie oraz nadchodzącej zarazie, jaka miała wkrótce uderzyć z całą siłą w rodzaj ludzki. Człowiek jedzący w pojedynkę to niewątpliwe curiosum w Italii wedle porzekadła: „kto sam jada, z diabłem gada”! Jedyną żywą istotą – oprócz właściciela baru – był niewielki, bezdomny piesek, który przycupnął w drzwiach katedry i prawdopodobnie także sam dziwił się dlaczego to wybrałem samotność w promieniach lutowego słońca na głównym placu w Mazara del Vallo.
SWIĘTY WIT I SYCYLIJSKIE PSY
Pies – a nawet dwa – towarzyszą także św. Witowi, którego rzeźba stoi zaraz przy katedrze. Choć w ikonografii święty ten przedstawiany jest zazwyczaj z lwem, jestem pewien, że na pewno nie były to lwy. Nic dziwnego, jest on także patronem zwierząt, którym to miał być rzucony na pożarcie za czasów okrutnych prześladowań cesarza Dioklecjana. Kreśląc przed nimi znak krzyża, obłaskawił je, co też oznaczało konieczność znalezienia innego sposobu, by pozbawić go życia.
Pozwolę sobie jednak na powstrzymanie się od epatowania makabrą. Święty Wit czczony jest powszechnie u naszych południowych sąsiadów, w Czechach, a także w Austrii, Saksonii i Bawarii. Choć bezdomne psy są jednym z tych smutnych widoków, jakimi raczy nas Sycylia, wygląda na to, że mieszkańcy Mazary troszczą się o nie. W kilku miejscach w okolicach zejścia na plażę znalazłem wyłożoną suchą karmę. One same także nie wyglądały na zabiedzone. Choć tyle w tym pociechy.
KATEDRA NAJŚWIĘTSZEGO ZBAWICIELA
Dopiero prawie po godzinie zjawił się pierwszy przechodzień, a ja ruszyłem do katedry pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela. Ta monumentalna – pierwotnie romańska – budowla została wzniesiona przez hrabiego Rogera w XI wieku, potem zaś w – jak to tu na Sycylii najczęściej bywa – przebudowana i wystrojona w stylu barokowym pod koniec XVII wieku. Znajduje się tu XIII wieczny krzyż nieznanego rzeźbiarza sycylijskiego, hellenistyczne sarkofagi i dzieła szkoły Gagini.
Zbudowana na miejscu meczetu, katedra miała być wotum wdzięczności za zwycięstwo nad Arabami w 1072 roku, co też widać na frontonie katedry w postaci płaskorzeźby, na której rycerz na koniu przeskakuje nad postacią przerażonego Saracena. Niektórzy piszą, że to sam hrabia Roger, inni zaś, że to św. Jakub Pogromca Maurów (Santiago Matamoros) – ten sam, którego grób znajduje się w Santiago de Compostela. To właśnie on miał pomóc chrześcijanom w fikcyjnej bitwie pod Clavijo pozbyć się Arabów z Hiszpanii.
Inna pamiątka po Normanach to fragment fortecy, z której pozostał niewielki fragment nazywany dziś normańskim łukiem oraz kaplica San Nicolò Regale. Niestety katedra uległa uszkodzeniu podczas tragicznego trzęsienia ziemi w dolinie Belice w 1968 roku. Napomknąć trzeba, iż przy tym niewątpliwej urody placu, znajduje się także ratusz, seminarium duchowne oraz pałac arcybiskupa stojące w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się normański zamek.
KASBAH – ARABSKA MAZARA DEL VALLO
Swoje kroki kieruję w kierunku kasbah – arabskiej dzielnicy, której pochodzenie zdradzają chrakterystyczne dekoracje na ścianach budynków i wszechobecny zapach dań z kuskusa. Ściany budynków są często i gęsto udekorowane kolorowymi płytkami. Jest to efekt rozwijającej się w tym regionie ceramiki hajto.
Mieszkańcy tych wąskich uliczek żyją dokładnie z tego samego, co ich przodkowie przez setki, a może i tysiące lat, czyli rybołóstwa, od czasu wzmianek o niej, kiedy to Mazara del Vallo była miastem granicznym między terytorium greckim i fenickim. Potem była miastem kartagińskim, by – po drugiej wojnie punickiej – stać się częścią rzymskiej prowincji. W czasach arabskich była głównym portem Sycylii. W 1097 roku stała się nawet siedzibą pierwszego sycylijskiego parlamentu, lecz później było już tylko gorzej. Przyćmione przez rozwój Palermo i Trapani, staczało się w kierunku statusu prowincjonalnej mieściny. Jedno się jednak nie zmieniło, Mazara del Vallo wciąż jest jednym z największych portów rybackich we Włoszech.
TAŃCZĄCY SATYR – ARCHEOLOGICZNA SENSACJA
Teraz czas na największy skarb Mazary. Wchodzę do byłego kościoła pod wezwaniem św. Idziego, w którym przechowuje się pewną osobliwą rzeźbę. To właśnie ona rozsławiła Mazarę nie tylko w samej Italii, ale po całym świecie. Idę oglądać prawdziwą sensację archeologiczną – Tańczącego satyra. Okaleczona rzeźba znaleziona została w 1998 roku gdzieś pomiędzy wyspą Pantelleria a wybrzeżem Tunezji. Choć brak mu obydwu rąk i nogi, można o nim powiedzieć, że trzyma się nieźle jak na te ponad dwa tysiące lat, jakie przeleżała na dnie Morza Śródziemnego. Ledwo kilka miesięcy wcześniej kapitan Adragna wyłowił z morza nogę z brązu należącą do tej samej rzeźby. Niestety podczas wyciągania rzeźby z wody, rybacy utrącili jedno z ramion, którego do dziś nie odnaleziono.
Wcale nie jest łatwo określić z jakiego okresu pochodzi. Eksperci datują ją gdzieś między IV wiekiem przed Chrystusem do nawet I wieku po nim. Jego autorstwo przypisywane jest szkole Parakistelesa, o którym w swojej Historii naturalnej wspomina Pliniusz Starszy używając w odniesieniu do satyra określenia periboetos, czyli ten o którym głośno. Zanim spoczął w spokoju w muzeum, które niemal w całości ma sam dla siebie, odbył spektakularne tour po świecie. Był wystawiany w Rzymie, Paryżu, Londynie, a nawet w dalekim Tokio.
Na pierwszy rzut oka wygląda jak atletyczny młodzian po spożyciu nieznanej substancji, który – nie świadom swego stanu – postanowił w podskokach zaprezentować swe wdzięki w przestrzeni publicznej. Ale to tylko dla niewprawionego obserwatora. Z tyłu ma on bowiem dziurkę wskazującą na brak istotnego organu dla tego rodzaju istot, a mianowicie ogona. Choć – jak można zobaczyć na załączonym poniżej filmie – otwór ów znajduje się zupełnie nieanatomicznie powyżej kości ogonowej, dlatego też inni uważają, że otwór ten służył do zatknięcia rzeźby na dziobie statku.
Satyr w greckiej mitologii to postać niemalże ludzka, gdyby nie ten nieszczęsny ogon, kopyta i szpiczaste uszy. Utrwaliło się potocznie, że satyr to obleśny starzec, w dodatku naprawdopodobniej lubieżny – bez zdolności do panowania nad swą zwierzęcą chucią. Obelgą byłoby więc powiedzieć o kimś w ten sposób. Ale satyr był także często przedstawiany w postaci młodzieńczej jak ten z Mazara del Vallo.
Tutejszy satyr to młodzieniec niemal ludzki. Zdradza go jednak ta dziwna poza, która jest nie tyle tańcem, co ekstatycznym uniesieniem, jaki towarzyszy wszystkim członkom orszaku Dionizosa. Nie może być inaczej, wszak to samo ucieleśnienie witalnej siły natury. Ekspresja jego ciała mówi wszystko; głowa odchylona do tyłu i oczy uniesione ku górze. Na lewym ramieniu Satyr miał zapewne przerzuconą skórę pantery, a w dłoni kantharos, czyli puchar, w prawej zaś – nieodłączny atrybut dionizyjskiego orszaku – tyrsus – rodzaj tyczki zakończonej najczęściej piniową szyszką.
Ah ten mitologiczny świat. Trochę żal, że jest tylko wytworem wyobraźni. Ale w dzisiejszym świecie, w którym bycie sobą jest chyba jedyną niepodważalną wartością, może pojawi się ktoś, kto odnajdzie w sobie naturę satyra z jednoczesnym żądaniem powszechnego uznania jego born this way.
SPACER PO BYŁYCH KOŚCIOŁACH MAZARY
Kościół San Egizio to nie jedyny kościół w Mazara del Vallo, który nie pełni już funkcji sakralnej. Uwagę przykuwa barokowa fasada Chiesa di San Ignazio i w zasadzie tylko ona, bo tyle z niego zostało oprócz kilku kolumn. Wybudowany został w 1701 roku, a w 1930 się zawalił. Był on połączony z Kolegium Jezuickim, w którym dziś mieści się muzeum miejskie.
Kolejnym zagospodarowanym kościołem jest Chiesa di San Bartolomeo z 1319 roku, w którym mamy kolejne miejskie muzeum. Zgromadzono w nim rozmaite artefakty, głównie z pobliskiego obszaru archeologicznego w Roccazzo. Od 2008 roku wykopaliska prowadził tam nieodżałowanej pamięci prof. Sebastiano Tusa, który zginął w katastrofie lotniczej niefortunnej produkcji Boeinga 737 MAX 8 w Etiopii 10 marca 2019 roku.
Kolekcję amfor z kolei zobaczyć możemy w ex-kościele San Carlo. Oczywiście nie jest to miasto samych byłych kościołów. Niestety wszystkie czynne kościoły były poza katedrą zamknięte. Nie wstąpiłem do San Michele, ani nie udało mi się zobaczyć wnętrza kościoła San Francesco, którego barokowe stiuki robią naprawdę duże wrażenie, nawet na oglądającym je tylko na zdjęciu. Kościół długo rekonstruowano pod trzęsieniu ziemi w Belice w 1968 roku. Prace renowacyjne rozpoczęto w 1977 roku, a dopiero w 2019 roku kościół został przywrócony do celów liturgicznych.
Chiesa di Santa Veneranda to kolejny piękny były już kościół, który wykorzystywany jest jedynie do organizowania wydarzeń kulturalnych. Pierwotnie stała tu świątynia normańska, z której pozostały tylko elementy włączone do jego XVI wiecznej rekonstrukcji. Budowa obecnego kościoła była wyjątkowo długa i pracochłonna, bo rozpoczęła się gdzieś koło 1650 roku, a zakończyła dopiero w roku 1788. Wtedy też dobudowano dwie dzwonnice. Główna fasada kościoła ma dwa rzędy, z pilastrami dzielącymi fasadę na trzy części. W fasadzie znajdują się cztery nisze ozdobione posągami.
Wewnątrz kościoła znajduje się posąg Świętej Wenerandy przypisywany słynnym rzeźbiarzom Vincenzo i Giacomo Gaginim. Muszę wierzyć na słowo, gdyż nie widziałem wnętrza na własne oczy. Kościół był oczywiście zamknięty. Sama święta Weneranda jest postacią o znikomej historyczności. Nic o niej nie wiadomo na pewno, nawet tego czy na prawdę istniała. Wspominana jest – co prawda – w Martyrologium Rzymskim – lecz wzmiankuje o niej jedynie Piotr de Natalibus – średniowieczny twórca hagiograficznych kompilatoriów o niskim poziomie krytycyzmu, a co za tym idzie wiarygodności.
No a tak na koniec, jest też plaża i fajny nadmorski deptak, wokół którego knajpek całkiem sporo. Nie omijajcie Mazary i w ogóle zachodniej części Sycylii, bo to wielka duchowa strata.