Doczekaliśmy się kolejnej odsłony serialu Paolo Sorrentino, tym razem pod tytułem „Nowy papież”. O “Młodym papieżu” pisałem prawie cztery lata temu z nieukrywanym entuzjazmem. Kto czyta mojego bloga od dłuższego czasu, a głęboko wierzę, że gdzieś tam istnieją takie osoby, ten wie, że zaliczam się do nieskrywanych fanów Paolo Sorrentino. Tego, jak opowiada swoje historie, w jakie ubiera je słowa i obrazy.
Postaci są przerysowane, karykaturalne, a przy tym – o dziwo – bardzo realistyczne. Przesada, paradoks i prowokacja pozwala mu pokazać to, czego w normalnych warunkach pokazać się nie da. Sceny są niejednokrotnie wręcz surrealistyczne, ale to właśnie wywleka z ich wnętrza właściwą esencję. W ten sposób surrealizm zdarzeń jest tylko maską, dzięki której istota problemu może się ujawnić z cała siłą – taką, jaką naprawdę jest. Wzięte dosłownie są absurdem, kpiną a – czasem nawet – zbyt nachalną publicystyką i kiczowatą symboliką. Bywa też, że Sorrentino potrafi być irytujący i zupełnie nie trafia tam, gdzie trzeba.
REDUCTIO AD PARADOXUM
W tym cały paradoks; wszystko musi być niepoważne, aby ująć problem naprawdę serio. Oczywiście bywa to również jego słabością. Siła prowokacji także ma swoje granice. Słabnie, gdy jest jej zbyt dużo. Sorrentino można jednak wybaczyć wiele za to, że z takim wdziękiem potrafi bawić się z widzem, prowokując go do tej – z pozoru – niepoważnej zabawy. Zabawa jednak, w której wszystko oparte jest na obrazoburczym balansowaniu między sacrum i profanum, stawia pytania, w których nie pobrzmiewa już żaden prześmiewczy ton. Nie tylko są wzięte na poważnie, ale w dodatku są to pytania najdonioślejszej wagi: na czym polega wartość wiary, czym jest świętość, czym odkupienie, czy jest możliwy cud?
Oczywiście nie jest to film dla tych, którzy znają odpowiedź na tego typu pytania. Dla nich może on być zaledwie kpiną ze spraw najświętszych, a być może – przy najmocniejszych oskarżeniach – bluźnierstwem. A jednak i dla takich film może stanowić duchową korzyść, jak niegdyś pisma pogańskie dla chrześcijańskiej młodzieży zalecał św. Bazyli. Myślę, że wielką krzywdę czynią temu serialowi ci, którzy obierają taką perspektywę. Naprawdę niewiele jest w popkulturze dzieł, w których tego typu tematy są podejmowane.
OD WIARY NIE MA UCIECZKI
Przychodzi więc „Nowy Papież” i kolejna odsłona serialu, w którym Sorrentino mówi o wierze i to przede wszystkim wtedy, kiedy pokazuje niewiarę lub wiarołomstwo tych, którzy mają stać na jej straży. Ale czy jest to naprawdę serial o kościele, a dokładniej o jego wewnętrznym rozkładzie? I tak i nie, bo kościół wydaje się interesować Sorrentino tylko w takiej mierze, w jakiej ma on być bastionem wiary.
Nie ma wątpliwości, że Sorrentino stawia pytanie o miejsce kościoła katolickiego we współczesnym świecie. I choć nie jest to perspektywa konfesyjna, to właśnie wiara jest tym, co w kościele zdaje się Sorrentino interesować najbardziej. Wydaje się, że współczesny człowiek świetnie radzi sobie bez wiary. A jednak odcięty od wiary w Boga – jak pisał Chesterton – bynajmniej nie przestaje wierzyć, przeciwnie – zaczyna wierzyć we wszystko. Niekiedy jego niewiara sama przybiera cech tego, co zwalcza, stając się orędziem wyzwolenia szerzonego z iście misjonarskim zapałem.
Nie brak dziś takich kaznodziejów ateizmu, którzy naiwnie wierzą, że świat bez religii będzie ziemskim rajem. Rewolucja kulturowa zawsze jest w pewnym sensie próbą stworzenia świata na nowo. Świat ma się więc stać oazą pokoju, pozbawionej hierarchii równości, kiedy wypędzi z niego idola bałamutnych prostaczków, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że ich wiara staje na drodze postępu wiodącego do pełnej emancypacji człowieka.
Bóg musi umrzeć, a zachodnia cywilizacja upaść, jeśli człowiek ma przezwyciężyć swoją alienację. Moment, moment…. szympansy chyba są bezwyznaniowe, a potrafią być tak bezinteresownie okrutne wobec siebie. O ironio, prawdziwa równość i związany z nią impuls emancypacyjny płynie właśnie z wewnątrz chrześcijaństwa, gdzie – jak pisze św. Paweł w liście do Galatów:„nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3, 28). Jest to także myślą przewodnią – wydanej niedawno książki Tom Hollanda Dominion. The Making of the Western Mind – traktującej o tym, jak to chrześcijaństwo ukształtowało nasze myślenie także w tych obszarach, w których się tego nie spodziewaliśmy.
W STRONĘ NADCZŁOWIEKA
Sorrentino pyta także o świętość jako wyjście z ludzkiej kondycji, osiągnięcie nadczłowieczeństwa, które znów – na zasadzie paradoksu – przydarza się właśnie tym, którzy z racji swojej niepełnosprawności – co zdaje się sugerować – zachowali dobroć w czystej postaci i stąd są najbliżej Boga. To właśnie ci, którzy z ludzkiej perspektywy nie mogą cieszyć się prostymi radościami życia, to właśnie oni żyją najpełniej, są – jakby to nie zabrzmiało dziwnie – świętymi z natury. Tutaj mam przede wszystkim na myśli scenę pogrzebu Girolamo i kazania kardynała Angelo Voiello (Silvio Orlando) – najdłużej urzędującego sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej. Ponieważ ostatecznie mamy tylko jeden problem – miłość!
DWÓCH PAPIEŻY
Nieodżałowany papież Pius XIII (Jude Law) przebywa w stanie śpiączki i żadna siła ziemskiej wiedzy, nawet najlepszego na świecie kardiologa – nie jest go w stanie z tego stanu wydobyć. Jedynie cud może mu pozwolić znów włączyć się do gry. Póki co więc u steru łodzi Piotrowej staje Sir John Brannox (John Malkovich) – angielski arystokrata pochodzący z rodziny konwertytów z anglikanizmu, podobnie jak jego guru – teolog John Newman, a od 2019 roku także święty kościoła katolickiego. Newman cytowany jest przynajmniej kilkukrotnie i raczej nie jest to zabieg przypadkowy. Ów święty twierdził, że do wiary prowadzi nas przede wszystkim sumienie, które kieruje do Instancji Wyższej.
Sir John Brannox wydaje się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu; uosobieniem cnoty umiaru – trzeciej drogi, czyli środka pomiędzy skrajnościami, w których zalety stają się swoimi przeciwieństwami. Wystarczy go tylko do tego przekonać po szczęśliwie krótkim, a nieudanym pontyfikacie papieża Franciszka II, który sterroryzował kurię rzymską swoim – graniczącym z szaleństwem – umiłowaniem ubóstwa.
John Brannox w przeciwieństwie do znanych nam kardynałów – nie ma bynajmniej ochoty zostać papieżem. Przekonuje go do tego – drogą podstępu – mistrz perswazji – kardynał Voiello – najdłużej urzędujący sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej. Ostatecznie każdy z bohaterów okaże się – od czasu do czasu – własnym przeciwieństwem. Nawet sam papież. Grzech to w zasadzie właśnie ten wredny moment, kiedy na własne życzenie stajemy się wrogami samych siebie. Na szczęście jest Bóg, który – jak mówi kardynał Guttierez (Javier Camarra) – nie jest bynajmniej menadżerem naszego życia, lecz tym, który daje zbawienie, czyli – koniec końców – ratuje nam skórę. Bo jak pisze św. Tomasz z Akwinu w swojej Sumie przeciwko poganom: “obrażamy Boga jedynie wtedy, kiedy działamy przeciwno naszemu własnemu dobru”.
Wszyscy więc okazują słabość. Nie inaczej będzie z Janem Pawłem III, który – podobnie jak Pius XIII – skrywa rodzinną traumę rzucającą cień na to, co i jak przeżywa. Ze słów wypowiadanych z pełnym przekonaniem przechodzi do wycofania wypełnionego samooskarżeniem. Co zrobić, aby papież znów odzyskał siłę? Nie jest żadną tajemnicą, że do świata żywych – po 12 miesiącach w śpiączce – wraca Lenny Belardo, czyli Pius XIII. Być może doświadczenie, w którym jego świadomość krążyła między dwoma światami pozwoli zmienić sytuację nowego pontyfikatu?
CZY JEST MOŻLIWY KATOLICKI DŻIHAD?
Sorrentino pyta o warunki możliwości wiary i jej aberracji, czyli fanatyzmu. To równoległe pytania do kwestii miłości i jej perwersji. I tutaj w scenie finałowej odpowiada sobie, że fanatyzm rodzi się w momencie, gdy wiara przekształca się w swoje przeciwieństwo – w wiedzę, której nie mamy i mieć nie możemy, bo to wiedza o tym, co dla człowieka nieosiągalne. Jeśli uważasz, że wiara ma odpowiedź na wszystkie pytania ludzkiej egzystencji, jesteś zapewne fanatykiem religijnym. Więcej nawet, w wierze brak jest jakichkolwiek odpowiedzi, gdyż mierzy się z tajemnicą. Fanatyk nie wierzy, on jest pewny swego, pewny samego siebie, a w dodatku uważa, że Bóg jest po jego stronie przeciwko wszystkim. Bóg ma odpowiedź, lecz nie człowiek!
Czy więc jest możliwy katolicki fanatyzm? Czy w katolicyzmie może zrodzić się fanatyzm? Owszem tak, lecz w przeciwieństwie do Sorrentino uważam, że nie jest możliwy żaden “katolicki fanatyzm” sensu stricto. W momencie wejścia na drogę fanatyzmu, po prostu przestaje się być katolikiem.
Natomiast pomysł zestawienia wyimaginowanej możliwości “katolickiego terroryzmu” z realnym w Europie zagrożeniem islamskim terroryzmem jest pomysłem, który nie mieści się nawet w kategoriach prowokacji i należy go uznać za całkowicie niedorzeczny i zwyczajnie niesmaczny. Podczas gdy bolesne doświadczenia ataków terrorystycznych islamskich fundamentalistów kosztowały życie wielu osób w Europie i na świecie, sugerowanie, że równie dobrze katolicy mogliby stworzyć – pod pewnymi warunkami – projekt polityczny oparty na aktach terroru, jest tak absurdalne, że trudno nawet z tym polemizować.
Takie zestawienie relatywizuje niestety zagrożenie terrorem islamskim, który jest brutalnie prawdziwy jak prawdziwa jest krew jego ofiar. Można snuć fantazje i ukazywać warunki możliwości katolickiego terroru, lecz rzeczywistość nijak się nie ma do tego rodzaju umysłowej wytwórczości. Tysiące chrześcijańskich ofiar w Afryce Subsaharyjskiej, jakie zginęły ze strony bojowników islamskich nie robi zbyt dużego wrażenia na lewicowych aktywistach, którzy z uporem lansują tezę, że największym problemem współczesności jest katolicki ekstremizm w połączeniu z islamofobią.
Okazuje się, że “katolicki” fanatyzm Sorrentino uderza przede wszystkim w samo serce katolicyzmu, w emblematyczne dla niego miejsca tak, jakby zagrożenie dla kościoła płynęło przede wszystkim z jego wnętrza. Przy czym ostatni cel to wyspa Ventotene i – by nie zdradzać zbyt wiele z treści – w tym miejscu najazd kamery na obiekt, którego patronem jest Altiero Spinelli – autor słynnego Manifestu – lewicowej wizji zjednoczonej Europy. Nie jest to z pewnością zwykły zbieg okoliczności. Dziś przetacza się przez Europę i nie tylko – idąca w tysiące – fala ataków na miejsca katolickiego kultu i nie jest to bynajmniej dzieło fanatycznych katolików, lecz ideologii zgoła przeciwnej temu wszystkiemu, co reprezentuje kościół. Jeśli zagrożenie dla kościoła kryje się w jego wnętrzu, to raczej zupełnie gdzie indziej niż widzi to Sorrentino. Entuzjazm katolickich tradycjonalistów tym serialem był przedwczesny. Na pewno wiele mówi on o ludziach, na których “katolicyzm ma większy wpływ niż by chcieli”, jak szczerze o samym sobie mówi Sorrentino. Nic akurat dziwnego. W końcu jest neapolitańczykiem.
Kto uważnie przygląda się posadzce bazyliki św. Piotra pod koniec ostatniego odcinka, widzi już finał całej historii. Lecz może to być kolejny manewr, którym autor z taką lubością zwodzi widza. To bynajmniej nie koniec! Spodziewajmy się więc kolejnej odsłony serialu, który pomyślany jest jako tryptyk. Pytanie czy jest potrzebny? Czy doskonały pomysł już się nie wypalił? Czy Sorrentino nie brnie w nonsens, który fantastycznie opakowany, nie przestaje być nonsensem.