Ci z was, którzy pod wpływem serialu Biały Lotos zechcieliby pospacerować wzdłuż pięknej piaszczystej plaży, by w końcu zamoczyć sobie stopy przy słynnej Isola Bella, muszą być głęboko zawiedzeni. W Taorminie nie ma przecież takiej plaży! Długa i piaszczysta plaża z serialu znajduje się w innej części wyspy, w oddalonym od Taorminy Cefalù.
Ot taka zwodnicza rzeczywistość filmowa. Niewielka plaża przy Isola Bella jest plażą kamienistą, do której dodatkowo musimy zejść na sam dół przemierzając okrutnie zaśmieconą ścieżkę, o ile kolejka linowa będzie akurat nieczynna.
Tym niemniej Taormina jest jedną z najpiękniej, jeśli w ogóle nie najpiękniej położonym miasteczkiem na Sycylii. Zauważono to już dość dawno i nie jest żadną nowością, że latem trudno znaleźć tu dla siebie jakieś miejsce. Miasteczko wprost pęka w szwach. Wątpię jednak czy jest jakikolwiek sens, by tu wtedy przyjeżdżać. Ja osobiście – ze względu na upał – na Sycylię jeżdżę zazwyczaj zimą. Kiedy moda na Taorminę pojawiła się wśród europejskiej arystokracji, przybywano tam wyłącznie zimą. Kąpiele morskie było uznawane za dziwaczną fanaberię, a opalenizna świadczyła o niskim statusie społecznym tych, którzy zmuszeni byli wykonywać pracę fizyczną na otwartym powietrzu.
TAORMINA NIE TYLKO DLA BOGACZY
Wracając jednak do kwestii zakwaterowania. Jeśli chcielibyście spędzić choć jedną noc w Białym Lotosie, musicie – rzecz jasna – wydać niemało. Sam z ciekawości sprawdzałem ceny i okazało się, że za najbliższy termin w marcu, kiedy hotel otworzy swoje podwoje w nowym sezonie, musimy zapłacić powyżej tysiąca dolarów za noc! San Domenico Palace A Four Seasons Hotel mieści się w pochodzącym z drugiej połowy XIV wieku klasztorze dominikanów. W czasie wojny został on poważnie uszkodzony w wyniku alianckich nalotów, gdyż ulokowało się w nim dowództwo sił niemieckich. Od 1896 roku znajduje się w nim luksusowy hotel, którego walory doceniali celebryci tej miary jak: Oscar Wilde, król Edward VII, Sophia Loren, Audrey Hepburn czy Elizabeth Taylor. Tutaj także zatrzymali się bohaterowie głośnego filmu Luca Bessona „Wielki błękit” z 1988 roku, do którego wiele scen kręcono właśnie w Taorminie. Pod szyldem A Four Seasons, San Domenico Palace zadebiutował dopiero w 2021 roku. Myślę, że serial Biały Lotos już napędził mu dodatkowej sławy.
Trzeba w tym miejscu wspomnieć także inny hotel, a mianowicie The Grand Hotel Timeo. W 1883 roku niejaki Francesco Floresta odnowił – znajdujący się w pobliżu antycznego teatru – dom i otworzył nim pierwszy hotel w mieście. Było to w owych czasach przedsięwzięciem nieomal szaleńczym, gdyż jedynymi jego klientami mogli być – co najwyżej – jacyś włóczykije, którzy postanowili zwiedzić te okolice na osiołku. Wśród ówczesnych mieszkańców, którzy trudnili się głównie rolnictwem i rybołówstwem Franscesco zdobył sobie nawet przydomek Don Cicciu ‘u pazzu, co delikatnie można tłumaczyć jako szurnięty Franek.
Szybko jednak crème de la crème arystokratycznej socjety począł ściągać do Hotelu Timeo. A to rosyjski książe Feliks Jusupow, cesarz Wilhelm II, Ryszard Wagner czy też pisarz André Gide, któremu miejsce to zarekomendował sam Oscar Wilde pokazując zdjęcia mocno roznegliżowanych chłopców autorstwa Wilhelma van Gloedena. Lista ówczesnych celebrytów, którzy bawili w hotelu jest tak długa, że wspomnę zaledwie kilku poczynając od mistrzów pióra jak Tomasz Mann, Truman Capote, Anatol France, Tennessee Williams, malarzy jak Salvador Dali, Pablo Picasso, sycylijskich i włoskich pisarzy jak Leonardo Sciaccia, Salvatore Quasimodo czy Luigi Pirandello po Richarda Burtona czy Jacqueline Kennedy.
Taormina – jak określił to Prof. Edward Chaney – stała się atrakcyjnym miejscem dla „męskich uchodźców z bardziej represyjnych klimatów” jak hrabia von Gloeden czy malarz Robert Hawthorne Kitson, który zamieszkał w swojej słynnej willi Casa Cuseni będącej kolejnym przyczółkiem dla listy sław. Tym wątkiem zajmę się jednak później. Swoje rezydencje posiadały tu rody Rotshildów i Kruppów. Już w 1906 roku rysownik Augustus Hare twierdził, że możni tego świata zepsuli to urocze miejsce. Ciekawe co powiedziałby dziś, kiedy masowa turystyka uczyniła Taorminę miejscem nieco przytłaczającym. A przecież jest na Sycylii tyle pięknych miejsc, które zupełnie niesłusznie, nie cieszą się tak wielką popularnością. Biorąc jednak pod uwagę, że oni wszyscy już tam byli, możesz sobie pozwolić na to, by ciebie mogło zabraknąć?
ANTYCZNA TAORMINA
Biorąc pod uwagę, że Taormina nie jest szczególnie duża, ilość antycznych zabytków, jakie możemy w niej napotkać, nie jest wcale mała. Niektóre są nieco ukryte, ale też nie trzeba jakiegoś wielkiego wysiłku, by je odnaleźć. Fakt, iż tuż obok w Giardini-Naxos znajduje się pierwsza grecka kolonia na Sycylii, sięgająca swych początku aż w VIII wieku przed Chrystusem, ma niewątpliwie duże znaczenie dla rozkwitu kultury i sztuki w tamtych wiekach.
Kiedy Dionizjusz – tyran Syrakuz najechał Naxos w 403 roku przed Chrystusem, część jej mieszkańców znalazła schronienie na zboczu góry Tauro, gdzie w 358 roku założyli miasto Tauromenion. Tereny te zamieszkiwane były zresztą od dawien dawna przez Sykulów, po których jedynak pozostała zaledwie nekropolia. Założycielem Tauromenionu był nie kto inny jak niejaki Andromachus – ojciec historyka Timajosa, który jako pierwszy zapoczątkował sposób datowania w oparciu o olimpiady. Tauromenion raz po raz tracił swoją niezależność na rzecz Syrakuz aż do momentu, w którym pojawili się w nim Rzymianie
Taormina stosunkowo łatwo poddała się Rzymowi, wspierając go w czasie drugiej wojny punickiej. Za panowania Rzymu życie w niej kwitło. W czasie wojny domowej Oktawiana Augusta z Pompejuszem – ku swojemu nieszczęściu – poparła przegraną stronę, co – dla jego mieszkańców – oznaczało tylko jedno – wygnanie. W ich miejsce zwycięski August osiedlił wiernych sobie weteranów. Nic szczególnie spektakularnego się nie działo później. Po upadku cesarstwa zachodniego, Taormina wciąż była rzymską własnością cesarza władającego z Konstantynopola, stając się też nieoficjalną stolicą bizantyjskiej Sycylii. Tak było aż do 902 roku, kiedy po długim oporze miasto padło pod naporem Arabów.
Największym zabytkiem Taorminy jest spektakularny teatr grecki, który wielkością ustępuje tylko temu w Syrakuzach. Widok z ostatnich rzędów kieruje nasz wzrok ku błękitnej tafli Morza Jońskiego, podczas gdy po prawej stronie mamy widok na ośnieżony szczyt Etny, jeśli oczywiście przybywamy tam zimą. Dla Jarosława Iwaszkiewicza był to najpiękniejszy widok na świecie. Na jednym z rzędów odnaleziono inskrypcję z imieniem Filistide – małżonki Hierona II (276-216 p.n.e) – despoty Syrakuz. Faktem jest, iż teatr ten jest grecki tylko w tym sensie, że w tym samym miejscu powstał jako pierwszy grecki teatr w III wieku przed Chrystusem. Ten zaś, z którym mamy teraz do czynienia to efekt gruntownej przebudowy teatru w II wieku po Chrystusie przez Rzymian. Ale to nie jedyny obiekt o przeznaczeniu rozrywkowym w Taorminie.
Jest jeszcze – przylegający do kościoła św. Katarzyny – rzymski odeon z czasów cesarza Oktawiana Augusta. Odsłonięto go dopiero w 1893 roku, burząc przy tym kilka stojących na nim zabudowań. Antyczną pozostałością, którą można łatwo pominąć, nie zdając sobie sprawy z faktu, iż ściany kościoła św. Pankracego, są częściowo ścianami hellenistycznej świątyni z przełomu III i II wieku przed Chrystusem, w której kult odbierały bóstwa egipskiej proweniencji – Izyda oraz Serapis, utożsamiani tu z greckimi Hestią i Zeusem. W tym miejscu znaleziono mnóstwo antycznych pozostałości jak choćby epigraf w języku greckim wskazujący komu poświęcona została świątynia. Kolejna znaleziona inskrypcja w marmurze pochodzi z czasów rzymskich i potwierdza, iż tutaj właśnie Gajusz Enniusz Secundus złożył pobożny ślub Serapisowi oraz Izydzie. Znaleziony tutaj posąg kapłanki Izydy z korcem oglądać możemy w Muzeum Archeologicznym w Palermo, które gorąco polecam odwiedzić.
Co do Pankracego – patrona Taorminy i jakoby pierwszego biskupa Sycylii – który miał pochodzić z Antiochii i być wysłannikiem św. Piotra, trzeba dodać, iż mamy do czynienia z późnym, a zarazem legendarnym przekazem. Miał on przybyć do Naxos około 40 roku za panowania cesarza Kaliguli, a ponieść śmierć za cesarza Trajana koło setnego roku. Miał jakoby zostać ukamienowany za świętokradztwo polegające na umieszczeniu drewnianego krzyża u podstawy posągu Apollina, co spowodowało jego zawalenie.
A na marginesie nieco, może się on mylić z innym świętym Pankracym, którego akurat kult jest dość wcześnie poświadczony w kościele rzymskim, a jego grób znajdował się pierwotnie w katakumbach przy Via Aurelia. Tenże Pankracy to frygijski nastolatek, który zginął ścięty mieczem, a jego ciało rzucone psom za prześladowań cesarza Dioklecjana. Relikwia jego głowy przechowywana jest w rzymskiej bazylice św. Pankracego za Murami na wzgórzu Janikulum, którym opiekują się obecnie polscy karmelici bosi.
W okolicach Piazza San Pancrazio znajdują się jeszcze ruiny term z czasów bizantyjskich, a przy Via Pirandello także bizantyjskiej nekropolii. Kolejny zabytkiem antycznej Taorminy jest – tak zwana – Naumachia, która – wbrew nazwie nie ma nic wspólnego z inscenizacją bitew morskich, choć długo myślano, że to fragment wodnego cyrku. Długi – 122 metrowy i wysoki na 5 metrów – mur, w którym znajdują się nisze, pierwotnie był częścią nimfeum, który osłaniał grecką stoę, czyli portyk znajdującej się tu agory. Prace archeologiczne odkryły, iż za murem znajdował się duży zbiornik wodny już w czasach hellenistycznych. Obecna budowla pochodzi jednak z czasów rzymskich, prawdopodobnie z II wieku po Chrystusie. Nisze w liczbie 19 służyły za miejsca, w których umieszczono posągi bogów i herosów. Ale musiało tu był ładnie!
W okolicach Piazza Carmine, w uliczce Salita Badia Vecchia znajdziemy fragmenty mozaiki greckiej z II wieku przed Chrystusem, będącej częścią perystylu prywatnej posesji. Motyw geometryczny ozdobiony jest w kątach niewielkimi delfinami. Podobnego rodzaju układy odnajdywano w Atenach, na Delos oraz w Erytrei.
W Taorminie znajdziemy także inną mozaikę – także będącą fragmentem perystylu, tyle tylko, iż tym razem chodzi o willę rzymską z II wieku. Geometryczny wzór z elementami kwiatowych płatków ma swoje odpowiedniki w środkowej Italii oraz w mozaikach pochodzących z Afryki. Nie są to wszystkie mozaiki, jakie możemy odnaleźć w Taorminie, ale ich poszukiwanie pozostawię już jedynie najbardziej zagorzałym fanatykom starożytności.
FLORENCE TREVELYAN I JEJ TAJEMNICZY OGRÓD
Jeśli już zmęczyliście się poszukiwaniem starożytności w Taorminie lub passegiatą po Corso Umberto, proponuje posiedzieć w tutejszym parku miejskim pełnym cudownej roślinności śródziemnomorskiej oraz tej przywleczonej z innych egzotycznych miejsc. Wierzcie mi, że w styczniu nie traci on nic ze swego piękna, a kwitnące strelicje z gatunku regina wyglądają o tej porze roku naprawdę cudownie. Jego istnienie sięga połowy XIX wieku, a powstanie jest zasługą pewnej szkockiej damy Florence Trevelyan, która po kilkuletniej tułaczce po świecie, postanowiła w 1889 roku na stałe osiąść w Taorminie. Powodem opuszczenia Królestwa miał być jej rzekomy romans z Edwardem księciem Walii, a późniejszym królem Edwardem VII. To właśnie dlatego usunięto ją z królewskiego dworu, choć Florence miała być pupilką samej królowej Wiktorii.
Na początku pomieszkiwała w Hotelu Timeo – jedynym wówczas w mieście, zaraz ze swoimi pięcioma bodaj psami i całą menażerią. W 1890 roku poślubiła doktora Salvatore Cacciolo – profesora anatomii patologicznej na Uniwersytecie w Padwie, którego poznała w dość zaskakujący sposób. Z powodu braku weterynarza, poprosiła profesora, aby zajął się jej chorym pieskiem. Była bowiem wielką miłośniczką zwierząt i roślin, czemu dała wyraz zakładając ogród, którym dziś cieszyć się mogą mieszkańcy Taorminy i turyści uciekający doń przed sycylijskim skwarem.
Kazała na jego terenie wznieść dość osobliwe zabudowania mające służyć jej do picia herbaty oraz obserwowania ptaków. W opinii miejscowych był to objaw „wiktoriańskiej fanaberii”. Była zresztą właścicielką wielu nieruchomości w Taorminie, w tym – wspomnianej już – Isola Bella, która pierwotnie zwała się Santo Stefano, gdzie także kazała sprowadzić sporo rzadkich okazów egzotycznej flory.
OD KOŚCIOŁA DO KOŚCIOŁA
Ci, którzy mnie znają osobiście, wiedzą dobrze, że nigdzie ze mną nie warto jeździć, gdyż każdy mój wypad sprowadza się do chodzenia od kościoła do kościoła, ewentualnie wszystko to poprzeplatane jest muzeami, tudzież parkami archeologicznymi. Jedyne momenty wytchnienia to szybka kawa i cornetto przy barze. Nie inaczej było i tym razem, choć Taormina to nie Rzym, czy choćby nawet Katania, to także i tutaj uzbierało mi się kilka kościołów, do których wejść warto lub przynajmniej przejść obok nich nieobojętnie.
Taorminę zwiedzimy pieszo i nie będzie nam do tego potrzeba więcej niż jeden dzień. Główną arterią miasta jest deptak Corso Umberto, który z dwóch stron zamykają bramy – Porta Catania i Porta Messina. Przy Piazza Badia stoi największy średniowieczny zabytek Taorminy – Palazzo Corvaja zbudowany na miejscu dawnego rzymskiego forum, przebudowany przez Arabów, następnie przez Normanów, a później przez jego kolejnych właścicieli. Swoją nazwę zawdzięcza słynnemu lokalnemu rodowi, w których posiadaniu był do 1945 roku. Obecny kształt pałacu pochodzi z końca XIV wieku i został zbudowany w stylu gotyku katalońskiego. Dziś w środku mieści się punkt informacji turystycznej oraz Muzeum Sztuki i Tradycji Sycylii.
Kolejnym punktem przy Piazza Badia jest kościół św. Katarzyny z Aleksandrii. Jego architraw odtwarza fronton greckiej świątyni, co być może nawiązuje do tego, iż kościół stanął w miejscu, gdzie znajdowała się wcześniej grecka świątynia Afrodyty. Ta została zniszczona dużo wcześniej, a na jej miejscu stanął rzymski odeon, którego scena wykorzystywała kolumnadę nieistniejącej już świątyni. Przy Porta Catania znajduje się z kolei Palazzo Duchi di Santo Stefano – XIV wieczny pałac będący połączeniem stylu arabskiego i normandzkiego.
Najważniejszy i najbardziej fotogeniczny plac miasta to niewątpliwie Piazza IX Aprile. Stąd właśnie rozciąga się fantastyczny widok na – nieomal zawsze lśniący w promieniach słońca – lazur morski. Tu też znajduje się kościół San Giuseppe z wieżą zegarową odbudowaną po zniszczeniach z czasów napoleońskich oraz kościół San Agostino – dziś zdesakralizowany i funkcjonujący jako miejska biblioteka, która mieści 22 tysiące pozycji, z czego dwa tysiące poświęcone jest samej tylko Sycylii. Przechowuje się w niej także cenne księgozbiory z dawnych klasztorów św. Augustyna, św. Dominika oraz braci Kapucynów.
Dochodzimy do Piazza Duomo, gdzie wyłania się przed nami – pochodząca z XIII wieku katedra pw. Św. Mikołaja, gruntownie jednak przebudowywana w wiekach XV, XVI i XVIII. Najważniejszym zabytkiem kościoła jest poliptyk Antonella de Saliba z 1504 roku – siostrzeńca słynnego sycylijskiego malarza Antonella da Messina. Przed katedrą stoi barokowa fontanna z 1635 roku zwana też czterema fontannami, a to z powodu czterech małych kolumn, na których widzimy koniki – bynajmniej nie morskie, z których pysków wypływa woda. Na samym szczycie mamy symbol miasta – Minotaura, tym razem w wersji żeńskiej, trzymającą symbole władzy – jabłko i berło.
BOYSCLUB TAORMINA
Jest gdzieś na południowym krańcu Europy, raj wolności, z ducha Wielkiej Grecji, z gorejącą Etną w tle, kraina słońca o zapachu migdałów i nagiego – skąpanego w morskiej fali – ciała. Katolicka na powierzchni Taormina oferowała pogańską wprost tolerancję nieznaną w innych częściach Europy. I jest w tym spory paradoks – wydawałoby się – jak to możliwe, że religijna i pełna kultu macho Sycylia okazywała się krainą homoerotycznej wolności? Prof. Mario Bolognari w swojej pracy „Chłopcy van Gloedena. Poetyki homoseksualne i przedstawienia erotyzmu sycylijskiego na przełomie XIX i XX wieku”, jest zdania, iż kontakty homoseksualne na etapie dojrzewania były wówczas akceptowane i traktowane – nie jako alternatywa dla heteroseksualnych relacji – lecz niejako jako przygotowanie do niej. Być może tłumaczy to przynajmniej częściowo tajemnicę sukcesu Taorminy wśród pewnego określonego typu turystów.
Jednym z pierwszych pielgrzymów do tej homoerotycznej idylli był samozwańczy baron Wilhelm van Gloeden (1856-1931), którego pasja do fotografii okazała się także – jako wartość dodana – jednym z najważniejszych impulsów do popularyzacji Taorminy, szczególnie wśród mieszkańców północnych krain, którzy oprócz sycylijskiego słońca chcieli tu poznać skąpo odzianych adonisów w iście bukolicznej scenerii. Oczywiście nie tylko jemu podobni ulegli czarowi Taorminy. Te wszystkie pielgrzymki arystokratów i celebrytów były w dużej mierze zasługą właśnie van Gloedena. Także nasz Karol Szymanowski uległ czarowi Taorminy, kiedy pisał w swoim liście o kąpiących się młodych chłopcach, od których nie mógł oderwać oczu. Można do pewnego stopnia powiedzieć, iż to on wymyślił turystykę do Taorminy, za co dostał w 1911 roku medal od włoskiej izby turystyki.
Biedni i pozbawieni zajęcia sycylijscy chłopcy za niewielkie pieniądze chętnie pozowali niby baronowi ucharakteryzowani na postaci żywcem wyjęte z antycznego świata. Jakkolwiek van Gloedena niewątpliwie kierowała do robienia zdjęć nieukrywana motywacja erotyczna, jego pracom daleko było do wyuzdania i przekraczenia granic dobrego smaku, chyba, że dla kogoś sama nagość stanowi przyczynek do zgorszenia. Trzeba jednak dodać, że tworzył ponoć i ostrzejsze fotki, które sprzedawał tylko w kręgu bliskich znajomych.
W 1933 roku – już po śmierci barona – tysiąc szklanych negatywów oraz dwa tysiące wydruków zostało skonfiskowanych przez nazbyt pruderyjną policję faszystowskiego reżimu, a następnie zniszczonych pod zarzutem produkcji i rozpowszechniania pornografii. Argumentem za pornograficznością jego zdjęć było to, iż jakoby poszukiwał chłopców z rozwiniętymi członkami, co dla policji miało oznaczać, iż chłopcy z pewnością nie należeli do niewiniątek. Dużą część własnej kolekcji Wilhelm przekazał jednemu ze swoich kochanków – Pancrazio Buciniemu, który szybko ów hojny dar spieniężył. Sam van Gloeden także sprzedawał swoje pracy, które kupił choćby Oscar Wilde, podczas swojej wizyty w Taorminie w 1898 roku. To, co się ostało przechowywane jest dziś w archiwum fotograficznym Fratelli Alinari we Florencji. Jego prace zyskały światowy rozgłos i były wystawiane od Rygi na północy po Kair na południu oraz od Budapesztu na wschodzie po Filadelfię na zachodzie.
Po krótkim pobycie w Neapolu, Van Gloeden poszukiwał w Taorminie przede wszystkim dobrego klimatu z powodu przewlekłej choroby płuc, a fotografią zajął się za namową swego kuzyna Wilhelma von Plüschow, który zresztą także się nią parał, w podobnym zresztą do niego stylu. Wilhelm jednak do tego stopnia przyćmił swoją twórczością prace kuzyna, iż to właśnie przypisuje się także i jego prace. Van Gloeden nie fotografował jedynie chłopców, ale utrwalał także obraz życia codziennego ówczesnej Sycylii oraz tragiczne skutki trzęsienia ziemi, jakie dotknęło wschodnią Sycylię i Kalabrię w 1908 roku.
Idąc podobnym tropem możemy zajrzeć również do Casa Cuseni – willi, którą kazał wybudować dla siebie Robert Hawthorne Kitson – pochodzący z bogatej angielskiej rodziny malarz, który zduszony atmosferą wiktoriańskiej Anglii, postanowił ją pożegnać. Mieszkał po trochu w Wenecji, gdzie miał własnego gondoliera, potem zatrzymał się w Neapolu, a następnie w Ravello. Osiadał w końcu na stałe właśnie w Taorminie, gdzie nazywany był szalonym Anglikiem z powodu swojego niekonwencjonalnego ubioru. Był oczywiście przyjacielem van Gloedena oraz nabywcą jego fotografii. Ten był z kolei fotografem jego sycylijskiego kochanka Carla Siligato.
Słynny dom będący połączeniem Art Nouveau ze stylem sycylijskim, ozdabiały freski nawiązujące do prac Van Gloedena. W czasie drugiej wojny światowej Kitson musiał opuścić Sycylię jako obywatel wrogiego państwa. Wrócił po wojnie, by tutaj dopełnić żywota w 1948 roku. Jego dziedziczka – z powodu wysokich kosztów utrzymania domu – postanowiła wynajmować pokoje i wielu szacownych gości poczęło tu bywać. Wśród nich Sam Pablo Picasso, Greta Garbo, filozof Bertrand Russell, czy Alfred Barr – historyk sztuki i pierwszy kustosz MOMA w Nowym Jorku. Dom można zwiedzać, lecz grupowo. Można także spędzić w nim noc, która jednak do tanich nie należy. Ja niestety tym razem nie dostałem się do środka, ale przecież nie ostatni raz byłem w Taorminie.
Leave a Reply