Podróżować jest bardzo pożytecznie, to wprawia w ruch wyobraźnię. Reszta to tylko zawód i mordęga. Nasza podróż jest całkowicie urojona. W tym jej moc. Idzie ona od życia do śmierci.
Louis Ferdinand Céline „Podróż do kresu nocy”
Podróżować można na wiele sposobów, bo też i podróże mogą zaspokajać różne ludzkie potrzeby. Będąc w tych samych miejscach, widzimy nierzadko zupełnie inne rzeczy. Nasze doświadczenie filtruje to, co dociera do naszych zmysłów. Można odbyć podróż wewnętrzną, równoległą do podróży w przestrzeni. Można wyjechać i w zasadzie nigdzie nie być. Można podróżować w głąb siebie, nie ruszając się z miejsca. Sposobów jest wiele. Chodzi mi tu jednak o podróżowanie, które jest jednocześnie podróżą do wnętrza siebie. Wiem, że brzmi to strasznie górnolotnie i patetycznie, ale wybaczcie. Mowa tu o konfrontacji samego siebie z innymi światami – tymi współczesnymi i tymi, które przeszły już do historii. Każde miejsce to przecież zapis jakiegoś ludzkiego doświadczenia, które przestało być doświadczeniem prywatnym i dzięki temu może zostać przez nas przyswojone.
Wyjeżdżamy zatem, by zrozumieć doświadczenia innych ludzi, nawet jeżeli będzie trzeba je na nowo wskrzesić. Dlatego właśnie chodzimy po ruinach, włóczymy się po muzeach, słuchamy opowieści o tym, jak to było albo po prostu patrzymy przed siebie nie próbując nawet rozumować przy tym zbyt wiele. Przyswojenie cudzego doświadczenia poszerza naszą perspektywę, dzięki czemu widzimy dalej i głębiej. Niezależnie od czasu, jaki dzieli nas od odkrywanych kultur, wszyscy stoimy przed tymi samymi wyzwaniami, jakie stawia przed nami życie.
POD SŁOŃCEM TOSKANII – OPACTWO SANT’ANTIMO
Wśród pagórków, w typowo toskańskiej scenerii wypełnionej winnicami, oliwnymi gajami i cyprysami, nieopodal znanego wszystkim amatorom wina Brunello, miasteczka Montalcino, znajduje się stare benedyktyńskie opactwo Sant’Antimo. Według legendy, założył je sam Karol Wielki w 781 roku, kiedy to wracając z Rzymu wraz ze swoją armią, dopadła ich straszna zaraza. Wtedy to ukazał mu się anioł, który kazał zerwać w dolinie rzeki Orcia trawę, wysuszyć ją, a następnie przygotować z niej napar z dodatkiem niewielkiej ilości wina. Jak można się domyślać, napar ów okazał się posiadać moc uzdrawiającą. W akcie wdzięczności Karol Wielki ufundował opactwo Sant’Antimo.
Sama nazwa pochodzi od św. Antyma – męczennika z czasów cesarza Dioklecjana i Maksymiana, którego relikwie przeniesiono tu na polecenie Karola Wielkiego. Pierwsza wzmianka historyczna o tym miejscu pochodzi z roku 814, kiedy to syn Karola Wielkiego, Ludwik Pobożny nadał opactwu tytuł cesarski. Z czasem opactwo urosło w taką siłę, iż w latach swojej największej świetności było w posiadaniu 100 zamków, a ponadto wielu kościołów i szpitali, od Pizy do Grosseto. Jego opat zaś sprawował swoje rządy z oddalonego o 9 km zamku w Montalcino.
Architektura przechowuje mądrość ukrytą w stylu życia artystów, budowniczych i tych, dla których została przeznaczona – benedyktyńskich mnichów. Naszą uwagę przykuwa przede wszystkim kościół, o którym mówi się, że należy do najwspanialszych budowli romańskich we Włoszech. Nieprzemijające piękno jego wnętrza łatwo wpada w gust minimalisty. Budowla surowa i pełna dostojeństwa budzi respekt ubogiego grzesznika. Jest ona efektem rozbudowy kościoła z 1118 roku. Wskutek naporu pobliskiej Sieny, czasy świetności opactwa powoli mijały, aż w 1462 roku zostało ono zlikwidowane przez papieża Piusa II, który przemianował swoje rodzinne Corsignano w Pienzę i podporządkował ten teren swojemu bratankowi jako biskupowi nowo powstałego miasta. Samo opactwo stopniowo popadało w ruinę, aż w połowie XIX wieku jego zabudowania stały się stajnią dla koni. Dopiero w latach 70-tych ubiegłego wieku, przeprowadzono ostateczne prace konserwatorskie, które zakończyły się w 1992 roku.
Obecnie życie klasztorne, po niemalże 500 latach przerwy, znów toczy się w opactwie. Nie wrócił on jednak do benedyktynów, jak można czasem przeczytać w przewodnikach. Jest ono w rękach zakonu Kanoników Regularnych zwanych potocznie Norbertanami lub Premonstratensami z powodu francuskiego miasta Premontré, skąd pochodzi to zgromadzenie. Zakonnicy ci żyją wedle reguły zakonnej św. Augustyna, a więc reguły w pewnym sensie „konkurencyjnej” dla reguły benedyktyńskiej. Można, będąc tam, wziąć udział w mszy oraz liturgii godzin odprawianej przez zakonników w formie śpiewu chorałów gregoriańskich.
SANT’ANTIMO – MIEJSCE DLA TURYSTYKI SLOW TRAVEL
Opactwo Sant’Antimo jest idealnym miejscem dla realizacji turystyki w duchu slow travel. Nie jest ono jednak położone z dala od utartych turystycznych ścieżek. Wręcz przeciwnie, jego zwiedzanie stanowi obowiązkowy punkt na toskańskim szlaku i zawsze znajdziesz wokół niego wielu turystów. Nie będą to jednak tabuny ludzi. Tłum zwiedzających i 30 minut na zaliczenie kolejnej atrakcji turystycznej to nie będzie najlepsze rozwiązanie dla tego miejsca. Żadne zresztą miejsce nie zasługuje na takie potraktowanie. Wiem, że łatwo się mówi takie rzeczy, kiedy czas nagli, a jeszcze tyle do zobaczenia. Przy tym wiesz, że prędko nie wrócisz w to samo miejsce, o ile w ogóle będzie ci to kiedykolwiek dane.
Do slow dodajmy słowo spiritual i mamy slow&spiritual travel. Idealny sposób podróżowania bez konieczności wybierania: zwiedzanie czy wypoczynek. Wolniej nie oznacza tutaj prędkości, z jaką przemieszczamy się z miejsca na miejsce, lecz pewną postawę uważności, dzięki której doświadczamy odwiedzanych miejsc. Nie chodzi o to, aby dotrzeć do celu możliwie najwolniejszym środkiem transportu. Ideałem nie jest eskapada do Italii na hulajnodze, choć w ten sposób mamy rozgłos zagwarantowany, a sponsor na pewno się znajdzie. Nie zwiedzamy koniecznie miejsc tylko dlatego, że są ładne, ale dlatego, że niosą one ze sobą pewne przesłanie.
Każde miejsce ma jakąś prawdę. Należy zatem pytać jaka jest prawda danego miejsca. Czy rzeczywiście jest ono takie, jak je widzę, czy może jest to widok dla turystów, spreparowany pod ich potrzeby i według ich upodobań, albo tylko wycinek prawdy, którą chciałyby udawać reprezentacyjne miejsca. Ostatecznie wiem tyle, co wiedziałem wprzód. Wracam głupszy. Bo jak inaczej nazwać człowieka, który posiadł bezużyteczne doświadczenie? Zwolnienie nie jest żadnym celem, lecz metodą, która pozwala nam zanurzyć się w prawdę danego miejsca. Spiritual oznacza w tym przypadku wspólnotę ducha, jaką nawiązuje z innymi ludźmi i ich kulturą. W podróży zbliżam się bowiem nie tylko do materialnych przedmiotów, ale przede wszystkim do przedmiotów jako wytworów ducha.
SANT’ANTIMO POZA CZASEM I PRZESTRZENIĄ
W przypadku miejsc takich jak Sant’Antimo, fakt jego lokalizacji i to, że powstało w takim, a nie innym czasie przestaje mieć w pewnym momencie jakiekolwiek znaczenie. Przybywamy bowiem do miejsca, w którym doświadczamy przebłysku upragnionego porządku w obliczu świata pełnego chaosu. Dzieje się to niezależnie od tego, czy jesteś religijny czy nie, bo – jak pisze słynny religioznawca Mircea Eliade – doskonale świecka egzystencja nie istnieje i nigdy nie da się całkowicie pozbyć zachowania rytualnego i symbolicznego. Sant’Antimo jako świadek nieodwracalności upływającego czasu wśród niezmiennej przyrody, sam zdaje się być całkowicie poza czasem i przestrzenią. Takich miejsc właśnie szukamy. Możesz położyć się na równio przystrzyżonej trawie wśród starych oliwek i popatrzeć na niebo, milczące i doskonale obojętne wobec tego, co dzieje się pod jego sklepieniem. Możesz wejść do kościoła i zdziwić się, że Bóg, którego świat szuka tak bezskutecznie, przyjmuje interesantów o wyznaczonych porach.
Doświadczając na sobie przykrych skutków upływu czasu, potrzebujemy okresowej regeneracji. Chodzi tu jednak nie o lifting skóry, a o regenerację naszego ducha. Tak on też się starzeje! Popada w lenistwo, zwątpienie i rezygnację. Entuzjazm i radość życia ulatniają się. Podstawowym warunkiem, aby otworzyć się na nowe, regenerujące doświadczenie jest odcięcie się od nadmiaru bodźców. Rada dość banalna sama w sobie, ale bardzo trudna do realizacji dla kogoś, kto cały czas chce być w zasięgu, dostępny, online. Ktoś, kto ciągle ma niezałatwione sprawy i musi być ze wszystkim na bieżąco. Chwila odosobnienia jest konieczna. Trzeba nauczyć się być sam na sam ze sobą.
Nawet jeżeli nie za bardzo zdajemy sobie sprawę z tego, czego szukamy, intuicyjnie czujemy, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. I nie chodzi tu wcale o jakiś eskapizm, który każe nam uciekać od siebie. Wręcz przeciwnie, chodzi raczej o podróż, która pozwala nam odnaleźć siebie na poziomie, którego istnienia dotąd nie podejrzewaliśmy. Nie mam tu wcale na myśli frustratów i wiecznych malkontentów, którzy gdziekolwiek by nie byli, zawsze czują, że nie są we właściwym miejscu. Mowa jest o ludziach, których życie w sposób naturalny popada w monotonię i zaczyna jałowieć.
Człowiek, nawet ten kochający swą pracę i codzienne obowiązki, musi od czasu do czasu zerwać z rutyną. A swoją drogą, niewielu ludzi ma ten przywilej łączyć to, co robi w życiu z tym, co go nieustannie podnosi na duchu. Z kolei ludzie, z którymi musimy na co dzień przebywać, nie z własnej woli, w najlepszym przypadku nie budzą w nas entuzjazmu. W podróży zawsze doświadczamy tej wolności decydowania o sobie i w większym stopniu pozwalamy sobie na to, na co naprawdę mamy ochotę. Udajemy się w podróż, by posmakować wolności, doświadczyć, że naprawdę mamy wpływ na swoje życie. By nie być jak ci ludzie, o których śpiewa Dalida w swej uroczej piosence Voyage sans bagages; są oni jak te ptaki, które same dla siebie budują klatkę, z której wyfruną dopiero, gdy udadzą się w swą ostatnią podróż.