Po niestety zbyt krótkim pobycie na zachwycającym archipelagu wysp La Maddalena, zamierzałem udać się do Alghero – miasta zwanego małą Barceloną. Początkowo przerażała mnie perspektywa przedostania się tam z miejscowości Palau za pomocą komunikacji publicznej. Tym razem jednak rzeczywistość okazała się łaskawsza niż moje – mroczne zazwyczaj – przewidywania. Postanowiłem wrócić do Olbii autobusem, gdyż za najpewniejszy środek transportu uznałem pociąg trenitalii.
Miałem powody, aby sądzić, że prywatna linia sunlines, której autobusy jadą bezpośrednio z Olbii do Alghero – biorąc pod uwagę poziom jej „obsługi klientów” i sprzeczne informacje co do rozkładu jazdy – jest lekko niewiarygodna. Tyle tylko, że linia kolejowa trenitalii kończy się w Sassari. Bez obawy. Na peronie w Sassari czekał już elegancki pociąg sieci ARST, wprost do Alghero. Tak oto bez najmniejszego problemu dotarłem do celu.
ALGHERO – “MIASTO PEŁNE GLONÓW”
Nazwa miasta jest mało dostojna, bo znaczy ni mniej, ni więcej jak tylko: „pełne glonów”, co też nie odbiegało zbytnio od prawdy, gdy postanowiłem – jak to mam w zwyczaju wszędzie nad morzem – pochodzić sobie wzdłuż brzegu. Szczerze mówiąc: glony zdarzają się także w tych najbardziej prestiżowych miejscach. Także w okolicy Porto Cervo, na plaży Grande Pevero, gdzie parasol plażowy kosztuje zaledwie 30 euro za dzień, glonów było pod dostatkiem. A przecież glony nie są glamorous. Wspomniany fakt nie umniejsza jednak tego, że główna plaża od strony starego miasta – Lido di San Giovanni jest całkiem przyjemna, a woda w niej krystaliczna. Jak dla mnie, w sam raz. Koralowe wybrzeże jest równie wspaniałe jak te Szmaragdowe.
ALGHERO – “MAŁA BARCELONA”
Określenie „mała Barcelona” nie jest wcale naciągane. Katalońskie wpływy czuje się tu na każdym kroku. Pierwsze co zaskakuje to fakt, że wszędzie można natknąć się na oferty paelli. Otóż w XIV wieku Aragończycy jako karę za wzniecony bunt wysiedlili miejscową ludność w głąb wyspy, a na ich miejsce sprowadzili sobie mieszkańców Katalonii. I co ciekawe – dotyczy tylko i wyłącznie mieszkańców Alghero.
Ponoć Katalończycy nie mogli się oddalać od miasta na więcej niż trzy kilometry, a obce narodowości musiały opuszczać miasto na noc. Bramy miasta zamykano wypowiadając słowa: „kto jest obcy, niech pozostanie na zewnątrz”. Do dziś około 40 procent mieszkańców Alghero wciąż posługuje się archaiczną postacią języka katalońskiego. Także tabliczki na zabytkowych obiektach napisane są w języku włoskim, katalońskim i angielskim. Wiele budowli, a także ulice są zaprojektowane na wzór miast katalońskich, a oprócz wspomnianej paelli, restauracje co rusz kuszą daniami kuchni katalońskiej. Oczywiście pizzę też zjemy. Bez obawy.
FORTY, WIEŻE I BASTIONY
Alghero to miasto otoczone murami, wieżami i bastionami. Spacer o zachodzie słońca deptakiem wzdłuż jego murów, patrząc jak potężne fale rozbijają się o jego fortyfikacje należał do najprzyjemniejszych doświadczeń podczas mojego krótkiego pobytu w tym mieście. Mamy więc wieże: Dell’Espero Reial zwaną też wieżą Sulis, Jakuba I zwanego Zdobywcą – króla Aragonii, Prochową, Porta Terra, św. Jana, a w końcu św. Elma – jak zdrobniale nazywany jest św. Erazm – patron żeglarzy, którego kult jest w Alghero szczególnie rozpowszechniony. Oprócz fortu św. Marii Magdaleny, mamy też kilka bastionów, których nazwy wzięły się od nazw słynnych podróżników.
KATEDRA W ALGHERO
Nigdy niestety nie mam na tyle czasu, by zwiedzić wszystkie kościoły w mieście. W Alghero na szczególną uwagę zasługują dwa z nich: katedra Najświętszej Maryi Panny oraz kościół św. Franciszka z przylegającym do niego klasztorem.
Choć Alghero jest stolicą biskupstwa już od 1503 roku, budowę katedry rozpoczęto dopiero w 1567 roku i trwała ona aż do 1730 roku. Zbudowana jest w stylu katalońskiego gotyku, lecz nawa główna i dwie nawy boczne to już późny renesans. Dzwonnica została wzorowana na barcelońskiej katedrze. Główny ołtarz został zaprojektowany przez genueńskiego artystę – Giusseppe Massettiego w 1727 roku. Fasada katedry została niewątpliwie spaskudzona – z czym trudno się nie zgodzić – przez dodanie do niej neoklasycystycznego przedsionka w 1862 roku.
We wnętrzu katedry znajdują się groby książąt sabaudzkich – księcia Montferrat i księcia Asti, synów króla Sardynii Wiktora Amadeusza III, którym udało się uciec przed Napoleonem, lecz nie przed malarią.
KLASZTOR ŚW. FRANCISZKA
W sercu starego miasta znajduje się kościół św. Franciszka z przylegającym do niego klasztorem z charakterystycznymi krużgankami oraz dzwonnicą, z której – zakładając przed wejściem na głowę kask – podziwiać możemy panoramę miasta.
Franciszkanie przybyli na Sardynię w pierwszej połowie XIV wieku, co potwierdza bulla papieża Jana XXII, który poleca ówczesnemu generałowi zakonu Michele da Cesena założenie klasztorów – jednego w Alghero oraz drugiego w mieście Iglesias. Bracia wybudowali klasztor około 1360 roku, który jednak częściowo zawalił się w 1593 roku, najprawdopodobniej z powodu podmywania gruntu.
Fragmenty XIV-wiecznego kościoła, wybudowanego w stylu gotyku katalońskiego, możemy jednak wciąż oglądać w postaci małych kaplic bocznych, kaplicy Najświętszego Sakramentu oraz samego prezbiterium. W kościele znajduje się XVII wieczna figura Chrystusa ubiczowanego zwana Lo Rosegat, która wraz z drugą figurą Chrystusa umęczonego noszone są podczas uroczystości Wielkiego Tygodnia. Ponadto znajdują się tam figury Matki Boskiej, św. Franciszka z Asyżu oraz św. Antoniego z Padwy wykonane w Genui w 1773 roku w stylu rokokowym przez Gianbattistę Franco.
Przechodząc przez zakrystię, możemy dostać się do klasztornych krużganków i – rzecz jasna – koniecznie wejść na dzwonnicę. Krużganki składają się z dwóch pięter. Na pierwszym widzimy 22 kolumny wykute z piaskowca, które – co ciekawe – są w różnym kształcie: jedne są okrągłe, a inne wieloboczne. Dlaczego tak? Nie mam najmniejszego pojęcia.
CAPO CACCIA I JASKINIA NEPTUNA
Okolice Alghero są tak bogate zarówno w atrakcje przyrodnicze, archeologiczne jak i plażowo-rekreacyjne, że każdy znajdzie mnóstwo okazji, by do syta nakarmić swego ducha za pośrednictwem wszystkich zmysłów. Trzeba by poświęcić na to nowy wpis, a przede wszystkim przyjechać tu choćby na tydzień, traktując Alghero jako bazę wypadową.
Tym razem wybrałem się poza Alghero jedynie do słynnej groty Neptuna znajdującej się na przylądku Capo Caccia. Jest to największa na wyspie jaskinia, a jej wiek szacuje się na około 130 milionów lat. Choć cała ma ponad 4 km, dla zwiedzających udostępniono jedynie 580 metrów. Trzeba się przygotować na wielkie tłumy. Do jaskini wchodzi ponoć co godzinę 200 osób, ale wydaje się, że jest to liczba znacznie zaniżona.
Na Capo Caccia można się do niego dostać od strony lądu, lecz wtedy trzeba będzie schodzić do jaskini po 650 schodach zwanych Escala del cabriol (koźle schody). Dużo popularniejszą formą dotarcia do niej jest rejs statkiem, który oferują w porcie rozmaite firmy za około 15-17 euro. Trzeba jednak pamiętać, że jest to cena, która nie obejmuje wejścia do samej jaskini.
Dodatkową atrakcją rejsu jest to, że można przy okazji zobaczyć delfiny zwinnie podskakujące nad lazurową taflą morza. Mnie akurat to szczęście spotkało. Od oglądania francuskiej kreskówki “Biały delfin Um” do momentu, w którym zobaczyłem prawdziwego delfina, trochę w mym życiu minęło.