Gdyby nie wpis na blogu Italia-by-Natalia, nigdy nie trafiłbym do Altamury. Rzeczywiście na próżno szukać jej w przewodnikach. Początkowo więc zamierzałem pojechać prosto do Matery, lecz skuszony perspektywą zjedzenia słynnej „średniowiecznej” focaccii, wysiadłem z nieśpiesznego pociągu sieci Ferrovie Appulo Lucane nieco wcześniej. Był to ze wszech miar słuszny wybór.
W POSZUKIWANIU FOCACII
Wśród wszystkich uroków tego wyjątkowo zadbanego apulijskiego miasteczka, mój cel był od początku jasno określony. Kierowany dość przyziemnym pragnieniem zjedzenia „drugiego śniadania” w postaci foccacii pochodzącej z piekarni działającej nieprzerwanie od roku 1423, podążyłem w jej poszukiwaniu wśród gąszczu splątanych wąskich uliczek, z których każda kierowała mnie do kolejnej, aby znów odesłać do miejsca, w którym – jak mi się słusznie wydaje – właśnie przed chwilą byłem.
Niczym barbarzyńca w ogrodzie wielowiekowych zabytków, pragnąłem owej chwili tylko jednego, a o niczym innym nie myśląc jak tylko o owej focaccii, wędrowałem w kółko kręcąc się wokół miejsca, do którego nie potrafiłem trafić. Orientacja przestrzenna nigdy nie była moją najmocniejszą stroną. Tym jednak razem, nawet nawigacja w smartfonie wydawała się robić mnie w konia. Jeśli najlepszą metodą zwiedzania Italii jest zagubić się w wąskich uliczkach i chłonąć całym sobą klimat Bel Paese, to z pewnością jak na tamtą chwilę osiągnąłem w tym mistrzostwo.
FORNO ANTICO SANTA CHIARA
Skołowany, dotarłem wreszcie na miejsce, to jest do Forno Antico Santa Chiara przy ulicy Luca Martucci 10, znajdującej się w niewielkim podwórku, jakich wiele w okolicy. Każde z nich na tyle urocze, że bez zbędnych upiększeń nadaje się od razu do wrzucenia na Instagram. Sama piekarnia nie ma za to w sobie nic z owych “hipsterskich” kawiarnio-piekarni, które w kółko kopiują same siebie. Wnętrze surowe, w którym nie ma szczególnej potrzeby dbać o marketing, oddziałuje na zmysły przede wszystkim za sprawą zapachu.
Tutejsze produkty, uświęcone wielowiekową tradycją, skutecznie bronią same siebie. Oprócz słynnego – w całej Italii, jak i poza nią – chleba z Altamury, jest i oto przed nami tak wytęskniona focaccia. Proste, niewyszukane, ale jakże wspaniałe – chwilę wcześniej wydobyte z pieca, do którego wkłada się ciasto na długiej, ale to naprawdę bardzo długiej łopacie. I tu zapewne tkwi tajemnica jej wspaniałego smaku. Upragnioną focaccię skonsumowałem na zewnątrz przy stoliku pomimo chłodnego marcowego poranka. Teraz można już – bez tego nieznośnego napięcia – udać się na spacer po mieście. Całe szczęście, że słońce coraz śmielej przebija się przez zachmurzone niebo.
ODROBINA HISTORII
Okolice te były zamieszkałe już w okresie neolitycznym. Wiele pobliskich stert kamienni (specchie) wskazują na obecność grobów datowanych na VIII wiek przed Chrystusem. Co niezwykle ciekawe jak na Italię, nie zachowały się tutaj żadne ślady z okresu rzymskiego. A to dlatego, że ówczesne miasto leżało zbyt daleko od Via Appia, nie mogło więc czerpać korzyści z handlu, jaki umożliwiała obecność głównego traktu.
Samo miasto Altamura założył ponownie w 1230 roku Fryderyk II Hohenstauf na planie elipsy, z centralną osią biegnącą od wschodu na zachód wzdłuż megalitycznych murów. Stąd też – za sprawą wysokich murów – wzięła się nazwa miasta. Wzniesione zostały przez rdzennych mieszkańców tego regionu Italii zwanych Peuketami, od swego legendarnego protoplasty Peuketjosa – syna Likaona, króla Arkadii. Pierwsza jednak zapisana wzmianka o mieście pochodzi jednak dopiero z roku 1299. Na żołnierskim płaszczu widnieje napis FEDERICUS ME REPARAVIT, co – ni mniej, ni więcej – oznacza, iż cesarz Fryderyk wzniósł miasto na nowo.
W centralnym punkcie miasta znajduje się katedra Santa Maria Assunta, zbudowana w stylu romańskim w latach 1228 – 1232, a następnie przebudowana po trzęsieniu ziemi w roku 1316. Oczywiście oprócz katedry mamy w mieście także wiele innych kościołów jak choćby bizantyjski kościół San Niccolo dei Greci, kościół Sant’Agostino czy San Domenico. A w którym to włoskim miasteczku brakowało komu historii?
BO NAPRAWDĘ ŚWIATOWE MOŻE BYĆ TYLKO TO, CO LOKALNE
Ale wróćmy do naszej smacznej focaccii, która – wcale nie rzekomo – ale jak najbardziej serio, załatwiła w mieście MacDonalda i to na śmierć. Sprawa była na tyle głośna, że opisano ją nawet w New York Timesie. A kto miał na tyle czelności, aby podnieść rękę na Big Maca? Ponoć unicestwiła go nowootwarta tuż obok piekarnia Antica casa DiGesù przy Piazza Zandarelli 21.
Oto zwycięstwo lokalnego i autentycznego produktu, który nigdzie nie smakuje tak dobrze jak na schodach pod katedrą, nad wytworem kosmopolitycznego marketingu, który wszędzie smakuje tak samo. Onforio Pepe – lokalny dziennikarz mówi, że „naszymi pociskami są focaccia, kiełbasa i chleb”. „To była pokojowa wojna bez uronienia choćby jednej kropli krwi – dodaje.” MacDonald rozłożył parasole w centralnym punkcie miasta – ciągnie dalej Pepe – i wyglądało to jak jakaś kolonizacja.
Można pomyśleć, że dla tych ludzi chodzi o coś więcej niż tylko o jedzenie. Chodzi im o własną tożsamość, która zamiera, kiedy nie kultywuje się lokalnych tradycji. Także tych kulinarnych – jak najbardziej! Bo pamiętać należy, że jedzenie to coś więcej niż tylko przyswajanie pokarmu. Jak powiada Patrick Girondi w artykule z NYT „to nie piekarnia wykończyła MacDonalda, lecz kultura.” Co jak co, ale Włosi są pod tym względem szczególnie wyczuleni.