Po Paolo Sorrentino spodziewałem się naprawdę dobrego serialu. W dodatku tak intrygujący temat. Niezwyczajnie młody, bo zaledwie 47 letni, amerykański papież zaprowadza nowe porządki w murach Stolicy Piotrowej i zapewne wkrótce także w całym katolickim świecie. Po dwóch obejrzanych odcinkach, dzieło Sorrentino przerosło moje oczekiwania. Serial jest nie tylko dobry. Jest świetny. Lecz z pewnością nie jest rozrywką dla każdego. Czytając pierwsze reakcje widzów, odnoszę wrażenie, że serial mało komu trafił w gusta, a czasem wydaje się, że oglądając to samo, wielu widziało coś zupełnie innego.
ROZCZAROWANIE ANTYKLERYKAŁÓW?
Kto myślał, że będzie to przeniesiony w realia Watykanu House of cards, już się srodze rozczarował. Kreacja Sorrentino nie jest uchyleniem drzwi, które pozwalają zobaczyć to, o czym wszyscy antyklerykałowie wydają się wiedzieć od zawsze i nic ich wiedzy nie jest w stanie podważyć. Bo oto przed nami siedzieć miała Wielka Nierządnica Babilonu – stolica zepsucia i obłudy, korupcji i wyuzdania.
Aczkolwiek Watykan zamieszkują ludzie, z których częściowo uszło życie, wciąż są postaciami wielowymiarowymi ze wszystkimi swoimi dobrymi i złymi pasjami. Jak chociażby kreowany od początku na czarny charakter serialu, kardynał Voiello – w wyniku prywatnego śledztwa, które miało odsłonić jego niecne tajemnice – okazuje się „po godzinach” opiekować się głęboko upośledzonym chłopcem. Mimo tego, że rutyna zhierarchizowanego życia nie zawsze pozwala im na ekspresję ich prawdziwego ja, wciąż są postaciami autentycznie ludzkimi.
BEKA Z KOŚCIOŁA?
Z drugiej strony czytam oburzonych „obrońców Kościoła”, dla których serial ten to jedna wielka beka. Ba – katolik nawet nie powinien go oglądać! Jednym z największych ludzkich nieszczęść, jakie mogą spotkać człowieka na tym świecie, jest brak poczucia humoru, którym film ten jest naładowany niemal na każdym kroku. Poczucie humoru jest więc przy jego oglądaniu niezbędne. Pozwala nabrać dystansu i uchwycić klimat dzieła jako nieco surrealistycznego eksperymentu myślowego, którego absolutnie nie należy traktować dosłownie. Bo niby po jakiego diabła wypuszczać kangura w Ogrodach Watykańskich? Sorrentino jak mało kto łączy wielkie tematy z lekką formą. To, co mówi Pius XIII, czyli Lenny Belardo, naprawdę daje do myślenia, nawet jeśli jest tylko żartem lub “gorszącą” prowokacją.
A Sorrentino prowokuje na każdym kroku, już od początkowej sceny, w której nowy papież wygłasza swoją pierwszą homilię. Mówi w niej, że tym, o czym zapomnieliśmy jest boska skłonność do zabawy, bo przecież wiara nie może być przeciwko życiu. Skądinąd wydaje się to z początku słuszne, życie może przecież pójść w złym kierunku. Oto wreszcie – spodziewamy się – papież, który pogodzi Chrystusa z Dionizosem? Sympatyczny, gwiazda mediów, uwielbiany przez tłumy, pełen zrozumienia dla ludzkich słabości. Nic z tego. Jego nowa strategia marketingowa dla Kościoła to pojawiać się w cieniu, bo – jak sam o sobie mówi – jest niczym. Tym, kogo ma ukazywać, jest Chrystus. Dlatego kategoryczny zakaz fotografowania. Wszak nieobecność jest formą bycia obecnym.
SIEROTA WOLNEJ MIŁOŚCI
Młody papież, czyli amerykański sierota – Lenny Belardo mówi o sobie, że jest pełen sprzeczności jak człowiek – dobro i zło albo jak Bóg, którego zrządzenia są nieodgadnione. Choć to urodzony prowokator i z pozoru mizantrop, a przy tym człowiek arogancki i butny, siedzi w nim wielka niepewność siebie, która manifestuje się erupcjami megalomanii. Osierocone dziecko wolnej miłości. Stąd być może wynika jego postawa. Jeśli dziś ma 47 lat, to najprawdopodobniej urodził się gdzieś koło roku 1968 jako dziecko amerykańskich hippisów, którzy wybrali samorealizację zamiast trudów rodzicielstwa. Oddali go do sierocińca prowadzonego przez siostrę Mary, która odtąd będzie mu zastępować matkę, choć nie wolno mu jej tak nazywać. Duchowym ojcem i promotorem jest kard. Spencer, który wydaje się być kawałem skurczybyka, dla którego Lenny nic nie znaczy i który będzie – wedle jego życzeń – najgorszym z papieży.
Papież może kocha ludzi, lecz niekoniecznie za nimi przepada. Relacje z otoczeniem nie zamierza układać na stopie przyjacielskiej. Przyjacielskie relacje zawsze przecież źle się kończą. Są źródłem konfliktów i nieporozumień. Relacje formalne zaś są przejrzyste jak woda źródlana. Za to właśnie wielbi je młody papież. Gdzie relacje formalne, tam ryt, a gdzie ryt – tam światem rządzi porządek. Spodobał wam się młody papież? Nie musi. Choć wydaje się antypatyczny, nie ma w nich ani odrobiny cynizmu. Wszystko, co robi, traktuje śmiertelnie poważnie i z największą gorliwością. Nie mylmy poufałości z dobrocią!
BANKSY KATOLICYZMU
Kościół, którym odtąd kieruje też nie musi się podobać. Od razu widać, że dotychczasowy kierunek aggiornamento nie jest po jego myśli. Trzeba odkupić papieską tiarę od muzeum waszyngtońskiego, której jego nieroztropni poprzednicy pozbyli się – jak można się domyślać – jako symbolu Kościoła triumfującego. W rzeczywistości Paweł VI przekazał ją na cele charytatywne. Pius XIII jest nikim – jak mówi – do szefowej watykańskiego marketingu. Fakt, że ta tego nie rozumie, zupełnie Ojca Świętego nie dziwi, wszak skończyła Harvard, co robi wrażenie tylko w Europie, bo w Ameryce studia na Harvardzie są świadectwem upadku. Od dawna przecież wiadomo, że uczą tam schodzenia na dno, podczas gdy tu – w Watykanie – uczymy jak sięgnąć szczytów. Kościół nie może upodabniać się do świata, w którym wszystko co stałe już się rozpadło albo właśnie się rozpada, lecz musi stać na straży tego, co nie ulatuje w nicość.
To dopiero dwa pierwsze odcinki. Akcja może się przecież rozwinąć w różnych kierunkach. To kameralny obraz, w których siłą wyrazu jest błyskotliwy scenariusz, świetne aktorstwo i ujmujące kadry. Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki. Zobaczymy jaki będzie wyglądał Kościół Piusa XIII. Jak będzie mu się udawała obrona katolickiej tożsamości wobec znaków czasu, które najwyraźniej doskonale rozumie. Wie przecież jak odróżnić najważniejszego artystę ostatniej dekady od tego najlepszego. Nie zależy mu na tym, by być najlepszy. Nie chce być jak Jan Paweł II, czy Franciszek. Chce być dla Kościoła tym, kim dla sztuki jest Banksy. Kościół Piusa XIII nie będzie więc szedł krok w krok z duchem czasu, bo – jak mawiał Kierkegaard – kto poślubi ducha czasu, zostanie wkrótce wdowcem.