„Ścieżka bogów” to niezwykle malownicza piesza trasa na Wybrzeżu Amalfi, wiodąca z miejscowości Agerola-Bomerano do Positano, którego to akurat nikomu przedstawiać nie trzeba. Positano widnieje na wielu widokówkach, obrazkach i – Bóg raczy jeszcze wiedzieć na czym – jako kwintesencja tego wszystkiego, co w Italii kochamy najbardziej. Oczywiście możesz też iść w przeciwnym kierunku, tyle tylko, że zamiast schodzić w dół, będziesz szedł pod górę, a do tego frajda, jaka czeka na końcu drogi, będzie dużo mniejsza. A tak przy okazji – podczas schodzenia w dół – przyczynisz się do nadania idealnego kształtu twoim łydkom i pośladkom.
„ŚCIEŻKA BOGÓW” DLA KAŻDEGO
Niewątpliwie możesz się na tej ścieżce poczuć się niczym młody bóg olimpijski stępujący z nieba ku miastu, w którym – być może – zjesz najdroższy w swym życiu makaron. I to wcale nie w restauracji z gwiazdką Michelina! Jednak Positano to Positano. Tu nic nie może być po prostu „tanie”.
Nazwa ścieżki nie pochodzi jednak od boskich widoków, jakie będą naszym udziałem, ale drogi, jaką przebyli bogowie przybywający na pomoc Odyseuszowi znajdującemu się w śmiertlenym niebezpieczeństwie za sprawą krwiożerczych syren czyhających na naiwnych żeglarzy na pobliskich wyspach.
To archipelag trzech wysp: Castellucio, La Rotonda i Gallo Grande, zwanych po włosku Li Galli lub La Sirenuse. Dokładnie tak jak ten słynny hotel w Positano.
„Gdy tak szczęśliwie miniesz Syrenie pobrzeże, Nie wytykam ci drogi. Czy okręt obierze Drogę w prawo lub w lewo, sam rozważysz sobie, która lepsza. Ja tylko opiszę ci obie: Na jednej z wód wyłażą skał stromych urwiska, wzdęty wał Amfitryty o nie się rozpryska. Skały te zowią bogi w swej mowie: błędnymi”
Homer, Odyseja, pieść XII
NAJPIĘKNIEJSZA PIESZA TRASA NA POŁUDNIU EUROPY
Generalnie trasa jest dość łatwa i każdy w miarę sprawny człowiek powinien dać sobie z nią radę. Czas przewidziany do jego przebycia to 3 godziny. I mniej więcej tyle to zajmuje. Przecież trzeba się od czasu do czasu zatrzymać się, popatrzeć na zapierające dech w piersiach krajobrazy, które – bez cienia przesady – mogę nazwać najpiękniejszymi, jakie w życiu widziałem. Trasa jest jeszcze piękniejsza niż ta zwaną ścieżką miłości, która znajduje się na równie sławnym Cinque Terre. Jest jeszcze inna opcja trasy, rozpoczynająca się w miejscowości Praiano. Ta jest jednak dużo trudniejsza, gdyż trzeba wspinać się nieźle pod górę. Jak ktoś policzył zaliczyć trzeba aż 1900 stopni. A tak gwoli ścisłości, droga, o której piszę to w zasadzie tylko część „ścieżki bogów”, tak zwana „ścieżka niska”. „Ścieżka wysoka” z kolei prowadzi z Bomerano do miejscowości Santa Maria del Castello.
Do Ageroli dojeżdżamy z Amalfii autobusem linii SITABUS. W bilet najlepiej zaopatrzyć się wcześniej w kiosku, bo zdarzyło mi się kiedyś, że kierowca w Salerno nie chciał sprzedać biletu w autobusie i trzeba było czekać na następny. Gdy już dotrzemy do kresu autobusowej przejażdżki, naszą wędrówkę zaczynamy na Piazza Capasso. Szlak jest dobrze oznaczony biało-czerwonym kolorem i informacjami ile jeszcze drogi przed nami. Przemierzałem go w połowie października i o tej porze roku można było na nim spotkać całkiem sporo ludzi. Głównie byli to Amerykanie, którzy z jakiegoś powodu ulubili sobie akurat tę część świata. Słusznie zresztą. Poza Amerykanami i przedstawicielami innych nacji, spotkać możemy stado kóz oraz psa – prawdopodobnie pasterskiego – jak również rozleniwione koty machające do nas ogonami. Oprócz tego trzeba uważać na – co rusz – przebiegające pomiędzy nogami płoche jaszczurki.
WYBRZEŻE AMALFI – ITALIA JAK NA OBRAZKU
Widoki błękitnego nieba zlewającego się z turkusowym morzem, majestatycznych gór oraz wspaniałej panoramy, jaką roztacza przed nami brzeg półwyspu Sorrento to widok absolutnie zapierający dech w piersiach. Trudno wyobrazić sobie bardziej idylliczny obraz śródziemnomorskiego krajobrazu. Nie ma absolutnie nic dziwnego, że to właśnie te widoki sprawiły, że wybrzeże Amalfi stało się najbardziej obleganą przez turystów częścią Europy.
A gdy do tego dodamy tutejszą roślinność: widoki palm, pinii, juk i bugenwilli otrzymamy obraz tak doskonały, że z nadmiaru szczęścia chcielibyśmy porzucić wszelkie troski dnia codziennego i zostać tam na zawsze. Mamy wrażenie jakbyśmy z nieba zstępowali ku miastu, gdzie czas i rozmaite bolączki tego świata nie istnieją. Przynajmniej dla nas i przynajmniej w tej chwili.
Trzeba jednak iść dalej. Ból kolan zmuszonych do ciągłego schodzenia w dół, rekompensuje radosna myśl, że w Positano zjem sobie tiramisu i wypije kolejną tego dnia kawę niezależnie od tego, ile będę zmuszony za to zapłacić. A oto i miasto wyłania się w całym swym splendorze, znanym mi dotąd tylko z obrazka. A jest dokładnie takie, jak na tym obrazku, który wisi w moim pokoju. A może w rzeczywistości nawet bardziej bajkowe?
Właściwie jest to trasa do Nocelle, skąd schodzimy do Positano schodami w liczbie – ponoć – aż 1700. Jest to jeszcze całkiem spory kawałek drogi. Docieramy nie od razu do centrum miasta, lecz do drogi dojazdowej i ten ostatni kawałek nie należy do najprzyjemniejszych. A to dlatego, że brak jest chodnika. Przy ulicy zaparkowane są gęsto samochody, a ruch odbywa się normalnie, czyli samochody i skutery jeżdżą w obydwu kierunkach bez przerwy.
POSITANO – MIASTO, NA KTÓRE CZEKAMY
Gdy już jednak dotrzemy do kresu naszej wędrówki, brudni i spoceni, całkowicie pozbawieni wykwintności pasującej do miejsca, w którym się znaleźliśmy, kładziemy się zwyczajnie na plaży. To tylko chwila wytchnienia. Mam bolesną świadomość, że to dla mnie ostatnie chwile lata tego roku. Kiedy piszę te słowa, jest już koniec października. Minęły dopiero dwa tygodnie od wizyty w Positano, a za oknem szaleje prawdziwy pogodowy armaggedon. Wracam myślą do miasta, o którym w 1953 roku dla Harper’s Bazaar John Steineck pisał, że kąsa głęboko. „Positano – pisze – jest jak sen, nie całkiem realny, kiedy się tam jest, za to uwodzicielsko realny, kiedy cię już tam nie ma.”