Nieznośna cisza. Ta chwila ogołocona z nadmiaru wrażeń. Cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie – pisał Pascal. Tylko przed sobą udajemy, że ciągle ich szukamy. Całe szczęście, że w codziennej gonitwie myśli, tak mało mamy okazji.
A jednak! Odpychają nas i pociągają jednocześnie. Również po to wyjeżdżamy. Na złość swoim przyzwyczajeniom szukamy miejsc, w których czas płynie inaczej: choć biegnie, zdaje się stać w miejscu.
Szukamy więc miejsc, które mogą nas wytrącić z równowagi – tej pozornej, często udawanej. Nie wybiegamy myślami do przodu. Nie dręczą nas wtedy demony przeszłości. Ile to razy mówimy sobie: chwilo trwaj wiecznie! Gdybym mógł, zostałbym tu na zawsze.
Ciche i bezludne miasteczka w porze sjesty. Wszędzie widzisz ślady życia, ale samego życia jakby nie dostrzegasz. To całkiem jak u ciebie, kiedy zbyt mocno niepokoisz się o rzeczy zupełnie nieistotne. Każda taka chwila jest jak okno wieczności i sędzia nie znający litości. Nie pozwala się lekceważyć. Każe traktować śmiertelnie poważnie, bo jej utrata – podobnie jak śmierć – jest nieodwracalna.
W świecie, w którym tysiące bodźców walczy ze sobą na śmierć i życie o naszą uwagę, chwile jak ta należy uznać za wielki przywilej. Pozwolą dostrzec nagie życie jako problem, za którego rozwiązanie jestem odpowiedzialny sam przed sobą.
VEJER DE LA FRONTERA – BIAŁE MIASTECZKO NA WZGÓRZU
Vejer de la Frontera – andaluzyjskie białe miasteczko w prowincji Kadyks. Tak bardzo ciche, że w porze sjesty wydaje się zupełnie wymarłe. To ta cześć Hiszpanii nie zadeptana jeszcze przez turystów. Tym bardziej o tej porze roku. Mimo, że jest dopiero druga połowa lutego, miasto tonie w promieniach słońca. Bugenwille kwitną w najlepsze, a blask pobielanych ścian aż kłuje w oczy. Widać stąd fantastycznie wybrzeże Atlantyku z jego szerokimi i nie podbitymi jeszcze przez tabuny turystów plażami. A nawet w szczycie sezonu nie ma tu ponoć wielkiego tłoku. W pogodne dni możesz nawet zobaczyć wybrzeże Maroka.
Vejer de la Frontera, a dokładnie jego stare miasto to: białe domy z przywieszonymi donicami pelargonii, cudowne patia pełne egzotycznej roślinności, a do tego plątanina wąskich uliczek i wreszcie ona: Plaza de España z piękną – ozdobioną płytkami azulejos – fontanną pośrodku. Wokół niej restauracje serwujące lokalną kuchnię i tutejsze wina. Ponoć jest to jeden z najpiękniejszych tego typu placyków w Hiszpanii. Mamy tu wszystko co potrzebne do szczęścia w tej chwili, a co kojarzy nam się nieodłącznie z klimatem andaluzyjskiego pueblo blanco.
Dla tego właśnie klimatu, warto je odwiedzić. Bo Vejer niewątpliwie ma w sobie to coś. Nic dziwnego, że należy do Stowarzyszenia Najpiękniejszych Miasteczek Hiszpanii.
Najpierw było fortecą fenicką, później rzymską znaną jako Baesippo. Przez ponad 550 lat pozostawało pod panowaniem arabskim. Z tego okresu w mieście pozostała brama XI wiecznego zamku i fragmenty murów. W 1250 roku, miasto zostało odbite przez króla Ferdynanda III Kastylijskiego – zwanego Świętym, po to, by znów wpaść w ręce arabskie. Ostatecznie zostało odbite w 1285 roku przez Sancho IV Kastylijskiego – nie bez powodu – zwanego Odważnym. To właśnie dlatego, iż stało się miastem granicznym, do jego nazwy zaczęto dodawać „de la frontera”.
ZABYTKI STAREGO MIASTA
Do miasta odwiedzających ściąga bardziej jego magiczny klimat niż bogactwo zabytków. Choć i tych nie brakuje w mieście tak starym. Pierwszy z nich to Łuk Sancho IV – zwieńcza bramę północną, jedną z czterech bram miasta. Ten półokrągły łuk wyrzeźbiony w kamieniu pochodzi z XII wieku, będąc najstarszym i najlepiej zachowanym zabytkiem. Swą nazwę zawdzięcza wspomnianemu już królowi, który odbił miasto muzułmanom.
Tuż obok łuku Sancho IV znajduje się pochodzący z XVIII wieku dwór Mayorazgo, połączony niegdyś z częścią otoczonego murami pomieszczenia obok wieży o tej samej nazwie. Mury miejskie z XV wieku było częścią systemu obronnego. Obszar, który okalają ma powierzchnię 4 hektarów i posiada cztery bramy: obok wspomnianej – Sancho IV, jest także Puerta Cerrada, Arco de la Villa i Arco de la Segur oraz 3 wieże: Torre de la Corredera, Torre del Mayorazgo i Torre de San Juán.
W najwyższym punkcie miasta znajduje się kościół Najświętszego Zbawiciela. Na pierwszy rzut oka widać, że jest połączeniem dwóch budynków powstałych w różnych okresach. Trzynawowy meczet z dołączonymi kaplicami, z których jedna ma bardzo wyraźny romański kształt.
Podobnie jak kościół, na samym szczycie wzgórza, znajduje się zamek zbudowany na pozostałościach arabskiej fortyfikacji z X wieku. Nic w tym dziwnego. „Każda fala czasu – pisał Victor Hugo w Katedrze Maryi Panny w Paryżu – nanosi swój muł, każde plemię układa swoją cząstkę gmachu, każda jednostka przynosi swój kamień. Czas jest architektem – człowiek tylko murarzem.”
Jednym z najbardziej popularnych zabytków w Vejer jako zdesakralizowany kościół, w którym znajduje się muzeum miejskie. Możesz tam zobaczyć rozmaite sprzęty domowe i narzędzia rolnicze, regionalne stroje oraz relacje z odkryć archeologicznych prowadzonych w tym rejonie.
BITWA POD TRAFALGAREM
Niedaleko Vejer, między miejscowościami El Palmar i Barbate znajduje się Przylądek Trafalgar, w którym rozegrała się jedna z największych bitew morskich w historii – bitwa pod Trafalgarem. Rozstrzygająca o panowaniu na morzach i oceanach potyczka pomiędzy flotą francuską i hiszpańską a flotą brytyjską pod wodzą kapitana Horatio Nelsona, którego kosztowała życie.
Kto był w Londynie, był pewnie i na Trafalgar’s Square. Bitwa ta położyła kres hiszpańskiej potędze morskiej i przekazała ją flocie brytyjskiej. Na sam przylądek ponoć jest trafić niełatwo. Hiszpanom raczej nie zależy, aby upamiętniać to niechlubne w ich historii wydarzenie. Jedyne, co tu można znaleźć to niewielka tabliczka u podnóża latarni morskiej z napisem: „La batalla de Trafalgar”. Jednak i w Vejer w 200-lecie bitwy postanowiono wspomnieć tych, którzy ponieśli tam śmierć.
JAK DOJECHAĆ DO VEJER DE LA FRONTERA?
Odwiedzając Costa de la Luz, zapewne przylecisz do Sewilli, skąd na dworcu kolejowym Santa Justa wsiądziesz do pociągu – bynajmniej nie byle jakiego – ale dość komfortowego renfe w kierunku Kadyksu. To właśnie tam, na dworcu autobusowym wsiadasz do autobusu lini tgcomes w kierunku miasta Barbate. Na rozkładzie ostatni przystanek to Atlanterra, ale nie wiedzieć dlaczego autobusy te miały wyświetlony kierunek Barbate. Może jakaś skrócona ta linia? Nie musisz jednak jechać aż do Kadyksu, biorąc pod uwagę, że będzie się trzeba nieco się cofać.
Możesz wysiąść z pociągu – jak ja – w miejscowości San Fernando i poszukać przystanku autobusowego. Nie jest go jednak łatwo znaleźć, gdyż wszyscy napotkani przeze mnie mieszkańcy tego miasta, wydają się nie mieć zielonego pojęcia gdzie taki przystanek może się znajdować. Poza tym niezależnie od wieku, nikt nie zna nawet słowa po angielsku. Jedyną pobliską miejscowością, którą kojarzą jest Chicalana de la Frontera. Gdy już uda ci się znaleźć przystanek – będący w pewnej odległości – od dworca kolejowego, trzeba uważać, gdyż autobusy odjeżdżają z niego w dwóch przeciwnych kierunkach.