Otrzymujemy niestety zmasakrowaną wersję najnowszego filmu Paolo Sorrentino Oni (LORO). Pomyślany jako 4,5 godzinny dyptyk, u nas został pokazany w wersji 2,5 godzinnej. Pewnie było to zbyt ryzykowne z punktu widzenia dystrybutora, choć kiedyś już porwano się na wyświetlanie w kinie filmu w dwóch częściach w przypadku Nimfomanki Larsa von Triera. Niestety takie posunięcie wpłynęło na kompozycję filmu, który sprawia wrażenie bardzo chaotycznego. Początkowy – ponad 30 minutowy – wątek, prawie zupełnie „znika” z pola widzenia, a opowieść skupia się na postaci Berlusconiego, całkowicie z kolei nieobecnej w początkowej części filmu. Mam nadzieję zobaczyć gdzieś jeszcze pełną wersję, bo – jak wiecie – Sorrentino to jeden z moich ulubionych reżyserów. A na Nowego papieża – drugi sezon serialu, o którym już na blogu pisałem, nie mogę się doczekać.
ODDECH BERLUSCONIEGO
Film nie jest wbrew pozorom filmem o tematyce politycznej, choć jego bohaterem jest jeden z najbardziej kontrowersyjnych – nie tylko we Włoszech – polityków. Nie nazwałbym go też atakiem na Berlusconiego, choć ten wygląda jak karykatura samego siebie. Trzeba to jasno powiedzieć: jest on pokazany z pewną sympatią i zdecydowanie nie jest postacią jednoznacznie negatywną.
Tutaj ulubiony aktor Sorrentino – Tony Servillo jest bardziej Berlusconim niż sam on sam, a cała ta przesada i teatralność, z jaką się zachowuje, pokazana jest w całej okazałości. To człowiek, którego nie da się urazić – jak powtarza kilkukrotnie w filmie – bo przecież to człowiek-maska. Wygląda nienaturalnie jak kukła: po liftingu z przeszczepionymi włosami. Tylko oddech go zdradza. To oddech starca. Bo jedynie ciało tu nie kłamie. Nie da się oszukać upływu czasu.
NAGIE FAKTY
Od tej gry nie ma ucieczki, a maski ściągać nie wolno nawet wtedy, gdy pozostajemy sami. Kto chce być w tej grze pozorów odrobinę autentyczny, ten musi przegrać. Każdemu jednak zdarza się potknięcie. Odrobina słabości. Trudno się przecież kontrolować cały czas i każdemu – od czasu do czasu – wymsknie coś, za co zaraz przeprasza jako za coś „nieprzemyślanego”. Politykom zdarza się to często chociażby na Twitterze. Medialność to przecież ciągła gra pozorów. To, jaka naprawdę jest rzeczywistość, nie odgrywa większego znaczenia. Istotne jest tylko, jak zostanie pokazana. Nie ma nagich faktów, a tylko ich interpretacje i to wyłącznie te przydatne. Jedynie efekt się liczy. Znaczenie sprowadza się całkowicie do siły perswazji.
Jeśli wydaje nam się, że to wszystko daleka od nas polityka, jesteśmy w błędzie. Za sprawą głupiego smartfona i społecznościowych sieci, nasze pospolite udawanie stało się faktem medialnym. Swoją rolę w tatrze życia codziennego, możemy już odgrywać przed niezliczoną publicznością.
Ludzie są gotowi zrezygnować ze swojej prywatności, a nawet intymności po to jedynie, by udawać autentyczność, której dawno już nie ma. Nawet nagość jest tutaj mistyfikacją. Nie czują się wcale nadzy, bo nagość jest tylko częścią przedstawienia, jakby kolejnym kostiumem. Skoro nie ma już prawdy i fałszu, nie ma tego, co publiczne i prywatne, nie ma sacrum i profanum. Wszystko jest totalnie jednowymiarowe i banalnie płaskie.
JAK ONI NAS UWODZĄ
Berlusconi jest tutaj niedościgłym wzorem. Jeśli Nietzsche pisał, że każdy człowiek jest aktorem swojego własnego ideału, Berlusconiemu udało się to doskonale. Bo to film o tym jak ONI nas uwodzą. Machina uwodzenia działa tu perfekcyjnie, bo też i my kochamy być uwodzeni. Doskonała scena, kiedy Berlusconi wraca do początków, do swojej roli sprzedawcy nieruchomości.
Uwodzenie nigdy nie opiera się na nagiej prawdzie, ale bardziej na naszych oczekiwaniach. My też nie okazujemy się być wobec niego zbyt krytyczni. Skuteczni zawsze sprzedają marzenia. Gorzej tylko, jeśli te marzenia karmione są złudzeniami. Okazuje się wtedy, że to uwodzenie, jest zwykłym zwodzeniem.
A jednak prawda ma znaczenie i nasze życiowe role muszą się do niej ciągle odwoływać. Czy jednak da się jeszcze dotrzeć do nagiej prawdy zasypanej przez gruzy wielopoziomowego kłamstwa, jak – ukazane w finałowej scenie – gruzy miasteczka L’Aquila?
A NA KONIEC ODPALIMY WULKAN
Jak to u Sorrentino, obrazy urzekają, nawet, jeśli to, co pokazane, do pięknych nie należy. Rzeczywistość jest tu jak malowana, przejaskrawiona i pokazana z całkiem sporą dozą surrealizmu. Sorrentino doskonale udaje się robić przeplatane humorem filmy, które jednak należy traktować całkiem na serio. Choć film ten jest osadzony w konkretnej rzeczywistości włoskiej polityki, mechanizm, który ukazuje, wcale nie jest włoski. To uniwersalny mechanizm władzy i jej oddziaływania.
ONI są odbiciem społeczeństwa, które reprezentują. Są kochani, kiedy wydaje się, że rozumieją i nienawidzeni, kiedy się wyobcowują. O co zresztą będąc u władzy dość łatwo. Fenomen Berlusconiego i oddanie, jakie wciąż go we Włoszech otacza, wynika chyba z tego, że wciela on w sobie dwie – wydawałoby się – nie dające się ze sobą pogodzić cechy. W swoim tandetnym nieraz blichtrze, obrzydliwym bogactwie i orgiastycznych imprezach w swojej willi w Porto Cervo jest doskonale oddalony od problemów codziennych przeciętnego Włocha. Jest wtedy jednak zapośredniczeniem ich marzeń. A z drugiej strony wcale nie jest wyalienowany od spraw zwykłych ludzi. Jest w filmie scena z protezą, którą obiecuje poszkodowanej w trzęsieniu ziemi. Bliski ludziom i ich sprawom. Czy to także element gry? Bo najważniejsze jest przedstawienie, które musi trwać. Tego jednak do końca nie wiemy!
A na koniec najlepsze. Odpalimy wulkan. To wcale nie kiepski żart. Ten wulkan istniał naprawdę.