Doczekaliśmy się kolejnej odsłony serialu Paolo Sorrentino, tym razem pod tytułem „Nowy papież”. O „Młodym papieżu” pisałem prawie cztery lata temu z nieukrywanym entuzjazmem. Kto czyta mojego bloga od dłuższego czasu, a głęboko wierzę, że gdzieś tam istnieją takie osoby, ten wie, że zaliczam się do nieskrywanych fanów Paolo Sorrentino. Tego, jak opowiada swoje historie, w jakie ubiera je słowa i obrazy.
Postaci są przerysowane, karykaturalne, a przy tym – o dziwo – bardzo realistyczne. Przesada, paradoks i prowokacja pozwala mu pokazać to, czego w normalnych warunkach pokazać się nie da. Sceny są niejednokrotnie wręcz surrealistyczne, ale to właśnie wywleka z ich wnętrza właściwą esencję. W ten sposób surrealizm zdarzeń jest tylko maską, dzięki której istota problemu może się ujawnić z cała siłą – taką, jaką naprawdę jest. Wzięte dosłownie są absurdem, kpiną a – czasem nawet – zbyt nachalną publicystyką i kiczowatą symboliką. Bywa też, że Sorrentino potrafi być irytujący i zupełnie nie trafia tam, gdzie trzeba.